sobota, 1 grudnia 2018

Pod białoruską granicą.


Pierwszy dzień grudnia zapowiadał się słonecznie. Przepowiadali to w telewizji, pisali w internecie i wróble o tym ćwierkały. Zapowiedziałam więc Darkowi i dzieciom, że jedziemy na wycieczkę, pod białoruską granicę. Reakcja Tosi na tę informację była zaskakująca. Dziecko spakowało do plecaka poduszkę, koc i zestaw do grypsowania, czyli zeszyt i ołówek. Wygląda na to, że wie coś, o czym ja nie mam pojęcia i będzie na to dobrze przygotowana. Jadę na wschód, w ten mroźny sobotni poranek, bo kiedyś, będąc w tamtych okolicach, Jałówkę przegapiłam. Takie niedopatrzenie. Leżała mi ona od jakiegoś czasu na żołądku, niczym odgrzewane placki ziemniaczane. Za każdym razem, kiedy zaglądałam na mapę wyjazdową, Jałówka ściągała mój wzrok i skupiała uwagę. Niestety, do Jałówki nie jest po drodze. Nigdy. W żadnych okolicznościach. Aby odwiedzić Jałówkę, musi się ona stać celem podróży. Zabrałam ze sobą kanapki, ciepłe napoje w termosach, zabrałam dzieci, psa i ułożony naprędce plan wycieczki. Żeby zobaczyć coś jeszcze po drodze i nie wyprowadzić z równowagi męża, ciągnąc go niemal 300 kilometrów, żeby rzucić okiem na zniszczony kościół. Dlatego też, zatrzymujemy się po drodze, aby zobaczyć zniszczony zamek, resztki wieży właściwie, w Broku. Brok – miasto nad Bugiem, to jedna z najmniejszych miejscowości w Europie posiadająca prawa miejskie. Już w XIII wieku istniał tu gród, targ i komora celna. Kilka wieków później, stanął zamek obronny, ufundowany przez biskupów płockich. Nie miał jednak szczęścia dotrwać do naszych czasów. Zniszczony przez wojska szwedzkie, nigdy nie wrócił do pierwotnej świetności. Po zamku została jedynie czworoboczna wieża. Dzisiaj pięknie oświetlona, mroźnym, czerwonym słońcem. I Bug w tych okolicznościach przyrody wygląda zjawiskowo, spływając wolno lodowatą wodą niosącą masy kry. Cała ta sceneria nastroiła mnie bardzo pozytywnie do dzisiejszej wycieczki, jak się szybko okazało, zupełnie niepotrzebnie.









Ledwie wyjechaliśmy z Broku, słońce zaszło. Ale jeszcze miałam nadzieję, że zanim dotrzemy do kolejnego punktu, pojawi się ponownie. Zawiodłam się. Zespół pałacowy w Rudce, wybudowany w XVIII wieku przez Aleksandra Macieja Ossolińskiego herbu Topór, oglądaliśmy w szlachetnych szarościach. W sąsiedztwie pałacu znajdują się - oficyna, stajnia, dawna oranżeria, a także magazyn zbożowy i budynki administracyjne z 1830r. Obecnie w pałacu mieści się Zespół Szkół Rolniczych im. Ks. Krzysztofa Kluka.










Zalew Siemianówka w Dolinie Górnej Narwi. Bobrów nie było, czarownicy nie spotkaliśmy, ale woda zamarzła. Zbiornik Siemianówka to dość płytki akwen. Może właśnie dlatego, został wybrany na plener filmowy. Nagrywano tu sceny do „Opowieści z Narnii: Lew, Czarownica i Stara Szafa”. Jest trzecim pod względem wielkości sztucznym jeziorem w Polsce. Zalew Siemianowski napełniał się przez 5 lat, a pod taflą jego wody zniknęło 5 wsi. Zbiornik przecina grobla, na której znajduje się dwutorowa linia kolejowa łącząca Polskę z Białorusią. Dzisiaj jedynie punkt orientacyjny z malowniczo położonym mostem kolejowym, kiedyś było to miejsce o znaczeniu strategicznym. Plany zakładały, że tędy będą przerzucane wojska rosyjskie na zachód, w razie potrzeby. Jeden z torów do dziś ma szerszy, rosyjski rozstaw szyn.






Zwieńczeniem podróży była oczywiście upragniona i wyczekiwana Jałówka. Wieś położona w województwie podlaskim. Na samym końcu województwa. Za plecami, Jałówka ma granicę z Białorusią. Dzisiaj senna osada, a kiedyś była Jałówka miastem królewskim lokowanym na prawie magdeburskim. W miejscu spotkania i przenikania kultur funkcjonowały dwie synagogi, dwa kościoły i cerkiew. II wojna światowa położyła kres zależnościom, stosunkom, relacjom... Symbiozę zamieniła w zniszczenie.















 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz