piątek, 21 lutego 2020

Jeden zimny dzień w województwie łódzkim.


Ferie dobiegają końca, a ja się właśnie rozkręciłam. Chciałoby się rzec: rychło w czas. Ale co poradzić, skoro wcześniej nie było sprzyjających warunków. Wczorajsza wycieczka taka udana, to zagadałam Darka i dzisiaj też jedziemy. Tylko województwo zmienimy. Podśpiewuję sobie w kuchni, robię herbatę i kawę do termosów, i już się nie mogę doczekać, kiedy powiem o tym dzieciom. Darka zagadałam wieczorem, to dziewczyny niczego nieświadome spać poszły. Ale będą miały niespodziankę z rana.

Ferie w mazowieckim.

Wstałam, to znaczy wstałam, obudziły mnie dźwięki niezwykle romantycznej melodii, z tekstem o rozstaniu. Uznałam, że ciekawie się dzień zapowiada, warto wstać. Po piosence o rozstaniu, wybrzmiała piosenka o zmarłych, a następnie „Puszek Okruszek”. Jeśli twój mąż puszcza na dzień dobry „Puszka Okruszka”, to wiedz, że coś się dzieje. Z wysiłkiem podnosiłam powieki, a mój zaspany mózg mamrotał mi do ucha – witaj przygodo! Darek chyba ma dzisiaj nastrój na śmieszka. Będzie ciekawie. Kubek z kawą, postawiony przez niego niedaleko łóżka, zapoczątkował proces dyfuzji i już po chwili chaotycznego obijania się o siebie, cząsteczki o zapachu kawy dotarły do mojego nosa, skutecznie przyciągając leniwe ciało do gorącej cieczy. Zapach kawy jest ponoć klasyfikowany przez nasz mózg jako jeden z najprzyjemniejszych zapachów. Ja i moje niewyspane kości, mamy takie samo zdanie na ten temat. Nie wyspałam się, bo siedziałam w komputerze prawie do pierwszej w nocy, sprawdzając dostępność obiektów zabytkowych wybranych na dzisiejszą wycieczkę.

sobota, 1 grudnia 2018

Pod białoruską granicą.


Pierwszy dzień grudnia zapowiadał się słonecznie. Przepowiadali to w telewizji, pisali w internecie i wróble o tym ćwierkały. Zapowiedziałam więc Darkowi i dzieciom, że jedziemy na wycieczkę, pod białoruską granicę. Reakcja Tosi na tę informację była zaskakująca. Dziecko spakowało do plecaka poduszkę, koc i zestaw do grypsowania, czyli zeszyt i ołówek. Wygląda na to, że wie coś, o czym ja nie mam pojęcia i będzie na to dobrze przygotowana. Jadę na wschód, w ten mroźny sobotni poranek, bo kiedyś, będąc w tamtych okolicach, Jałówkę przegapiłam.

sobota, 17 marca 2018

Mazowieckie z temperaturą zdecydowanie poniżej zera.


Mieszkanie w bloku. Rodzina po śniadaniu. Jest sobota rano. Barbara oddaliła się pospiesznie do koleżanki, nie czekając na żaden rozwój wydarzeń. Tak, jakby nie miały szansy zaistnieć żadne okoliczności. A może właśnie dlatego, że te szanse dostrzegła. Tydzień temu było u nas 15 stopni na plusie. Dzisiaj jest -5. Tęsknie za ciepłem. Za zrzuceniem barchanowej kurtki, w której wyglądam jak owinięty, ściągnięty sznurkami baleron, w opakowaniu z kołdry. Tak, muszę ją nosić. Inaczej bym zamarzła. Jestem zmarzluchem potęgowanym. Ta potęga ma wymiar przynajmniej dwucyfrowy.

piątek, 19 stycznia 2018

Miały być zamki w zimowej scenerii.


Początek roku. Styczeń, czyli formalnie zima. I nawet, co nie zdarza się ostatnio często zimą, spadło trochę śniegu. Tak mnie to zjawisko pogodowe natchnęło, że postanowiłam, zapolować na zdjęcia zamków w zimowej szacie. Powód, żeby się ruszyć miałam i to solidny. Trzeba jechać na wieś po kurę rosołową. Wybierałam się po nią prawie dwa miesiące. Nie ma co dłużej zwlekać, bo z każdym dniem istnieje coraz większe ryzyko, że wyląduje w nie moim rosole.

niedziela, 17 lipca 2016

Wyprawa.

To, o czym chciałam teraz, bo jest następne w kolejności, to już się tak lekko, tak gładko nie potoczy. Mam tu na myśli dwa ostatnie posty. Nie będzie lekko teraz, bo i wtedy lekko nie było. A ja mam niestety tę umiejętność magazynowania emocji. Składania ich w kuferku, upychania pod zdjęciami. Otwierając album z wyjazdu, czuję tamte emocje. Niby siedzę na średnio wygodnym krześle z Ikei, w warunkach komfortu termicznego i psychicznego, a jednak mam gęsią skórkę i takie dziwne uczucie w żołądku. Przygotowania do wyjazdu były trudniejsze. Po pierwsze, dodatkowy pasażer w samochodzie mocno uszczuplił mi miejsce w bagażniku. A ja muszę zabrać jeszcze rzeczy dla niego i dodatkowo ojca graty firmowe, czyli narzędzia. I tu przechodzimy do „po drugie”, bo to jest nasza kolejna wspólna delegacja.

niedziela, 10 lipca 2016

Pies na zamku - po raz kolejny.

Stałam w kuchni, myłam gary i jak zwykle przy tej czynności, pojawiło się kilka myśli. Nie że głębokich. Takich zwykłych. Po prostu. - Nie muszę pisać dużo, żeby uzupełnić stare wycieczki. Nawet, zdaniem niektórych - nie powinnam. Tyle się już tego nawarstwiło, że trzy sezony jestem do tyłu. Pies będzie miał niedługo cztery lata, a ja wstawiłam na Różowy Plecak dopiero dwa posty z jego udziałem. Dwa, a on już pół Polski zjechał. Trzeba to jakoś sprawnie nadgonić. To na pewno nie będzie takie proste jak właśnie napisałam, bo jak ja sobie tylko coś takiego postanowię, to już jak w gospodarce, albo w stosunkach dyplomatycznych z Rosją – kryzys pewny. Jednak spróbuję.

wtorek, 28 czerwca 2016

Do domu.

Tak mi jakoś ciągle mało. Może przez ten przydługi przestój spowodowany pogodą. Tak po prawdzie to od tamtego lata, do tego lata, to tak niewiele „śmy”, się ruszaliśmy. Z moich obserwacji wynika, że nie tylko ja stęskniłam się za szlajaniem. Darek uznał, że drogę powrotną też można wykorzystać i coś jeszcze popatrzeć. No to już mam motywację, żeby z rana się zebrać raniusieńko, żeby się spiąć, spakować i opuścić blok na Moniuszki, o wczesnej w miarę godzinie.

sobota, 25 czerwca 2016

Ulubiony letni kierunek.

Minęła nam jesień. Słaba turystycznie, bo Darek miał dużo wyjazdów, a i pogoda taka sobie była. Raz tylko na grzyby do Lelowa pojechałam i raz pojechaliśmy gdzieś. To na razie będzie tajemnica. A ta tajemnica, to się tak do końca nie wyda, bo nazwy miejscowości zapomniałam. Ale to się okaże nieistotne. Zobaczycie, to znaczy przeczytacie – tylko troszkę dalej. Potem była zima. Zimna i za długa. Bardzo zdecydowanie za długa. I wiosna. Lodowata i bez majówki, bo byliśmy chorzy, i było zimno. No jakby mi ktoś zafundował wstęp do epoki lodowcowej. Bryndza.

niedziela, 13 września 2015

Historia spisana w świętokrzyskim.


Miałam napisać: dawno, dawno, temu... daleko, daleko stąd... Ale ani nie tak dawno, bo jeszcze całkiem dobrze pamiętam. Ani nie tak daleko, bo po sąsiedzku, w świętokrzyskim. Cały kraj mamy piękny, ale to województwo, wyjątkowo mocno kojarzy mi się z polskim krajobrazem. Po prostu najbardziej mi pasuje, w tym kontekście. Stuprocentowo się zgadza. Lubię tam wracać. A już zwłaszcza późnym latem i jesienią. W tych zjawiskowych kolorach i przykrótkich dniach. W czasie, kiedy słońce wstaje zaspane i kładzie się wcześnie, walcząc z jesienną depresją. Rano wyścielone wstęgami mgły, a wieczorem wymalowane w długie czarne cienie.

sobota, 22 sierpnia 2015

Karkonosze dla początkujących.

Apetyt rośnie w miarę jedzenia. To znana prawda, którą mogę potwierdzić rozmiarem mojego tyłka. Im więcej jem, tym jeść chcę więcej. Kiedyś, jak jadłam niewiele, to nawet mi się jeść nie chciało. Na potrzeby tego wpisu nasz apetyt przeniesiemy chwilowo w góry. Wiadomo bowiem, że góry zaostrzają apetyt. Mają siłę przyciągania, niemal tak wielką, jak czekolada na półce w markecie. Tuż przed kasami. Myślę, że powodem jest to, że zawiera magnes, a nie jak dotąd przypuszczano magnez.

niedziela, 9 sierpnia 2015

Urlop na północy.

Dopadły nas wreszcie upały. Tak upalne, że do Rynu, na plażing jeździliśmy dwa razy dziennie. I jak nie przepadam za plażowaniem, to Ryn jest absolutnym wyjątkiem. Tu, nad jeziorem Ołów, się po prostu dobrze bawię. Tu mam i słońce, i cień, i piach, i ciepłą wodę – relaks. Buduję zamki i odstraszam obce dzieci. Bo jestem asertywna. Nie będą mnie psuły mojej frajdy, jakieś obce osoby, co z tego, że małe. Jak małe to już nie można nie chcieć z nimi przebywać? Można i ja nie chcę. Tym bardziej, że scenariusz jest zawsze taki sam. Zawsze. Różnice, jeśli są, to są kosmetyczne i nie mają wpływu na przebieg zdarzenia.

niedziela, 2 sierpnia 2015

Zachwyceni na wschodzie.


Przyjechaliśmy w Pątek. Minęła sobota, aktualnie jest niedziela, a moich upałów na horyzoncie nie widać. Zrobiło się co prawda już cieplutko, ale teraz to ciepło musi mi podgrzać wodę w jeziorze. Zaczekać musimy z dziewczynami chociaż ten jeden dzień. Zaczekamy, ale nie zmarnujemy tego czasu. Jedziemy. Będzie to kawałek drogi, Suwalszczyzna. Wigry i to przynajmniej 3. Wieś Wigry, nad jeziorem Wigry, położone na terenie Wigierskiego Parku Narodowego. Klasztor kamedułów, należący niegdyś do tych najbogatszych w Europie, zachodzimy od tyłu.

czwartek, 30 lipca 2015

Kierunek Kętrzyn. Nie najkrótszą drogą.


Jedziemy do Kętrzyna. A ja nie wiem jak to zgrabnie ująć. Trudno się pisze o rzeczach oczywistych. Oczywiście, że do babci i dziadka. Oczywiście, że do bloku na Moniuszki. Oczywiście, że z wielką przyjemnością. Już od kilku lat noszę się z zamiarem napisania o Kętrzynie chociaż krótkiej notki informacyjnej. Idzie mi to opornie. Bo najtrudniej się pisze, o rzeczach najważniejszych. Słowa, wyrazy, opisy, których używamy, wydają się za słabe. Jakby brakowało im mocy. Nie wyrażają się tak dobitnie jak byśmy chcieli. Nie oddają stanu ducha i emocji.

czwartek, 9 lipca 2015

Oddelegowani na wakacje.


Czasami same chęci nie wystarczą. Czasem po prostu na horyzoncie nie widać możliwości. Trafi się zastój. Ekonomiczny, pogodowy, mentalny i nie jesteśmy w stanie ich przeskoczyć. Wtedy trzeba się rozglądać. Bo może, nie koniecznie tam gdzie byśmy chcieli, niekoniecznie wtedy kiedy by nam pasowało. Jednak z odrobiną gimnastyki, możemy zorganizować coś, co przeczołga nas przez pół Polski, uśpi w opakowaniu, zmusi do odnawiania kontaktów rodzinnych i zostawi wspomnienia na zawsze. Czyli my znowu z tatą w delegację.

sobota, 27 czerwca 2015

Żeby się przypadkiem nie zasiedzieć.

- Czego ty chcesz?
- Pytam tylko, czy masz jakieś plany na weekend?
- Może mam.
- A jakie?
- A co to za różnica jakie, ważne że już jakieś mam. I nie dam się w nic wrobić. Jeden podstawowy plan jest taki, że nigdzie nie jadę. Drugi może dotyczyć leżenia na kanapie, grania w grę strategiczną i jedzenia dobrych rzeczy.
- Aha. A to całe dwa dni będziesz leżał? Głowa cię rozboli. Od długotrwałego leżenia głowa boli.
- Może ciebie. U mnie to się nie zdarza.
- Jak tak będziesz do wszelkich aktywności podchodził, to w końcu się zdarzy.
- A może ja bym chciał tego właśnie doświadczyć. Nie wiem, nigdy nie miałem szans przetestować tej teorii, bo nigdy nie dopuściłaś do sytuacji, żebym dwa dni z rzędu leżał.

piątek, 12 czerwca 2015

Na Mazury teraz jeździmy inaczej.

Na mazury teraz jeździmy inaczej. Kiedyś, kiedyś, chwilę po tym jak w ziemię uderzyła asteroida i unicestwiła dinozaury, a my mieszkaliśmy w Warszawie w centrum, do Kętrzyna jeździło się przez Nieporęt. A do tego Nieporętu, od mostu przez Wisłę, stało się w gigantycznym korku. Złe to były czasy i mroczne, bo była to epoka przed klimatyzacją.

sobota, 9 maja 2015

Podlaskie klimaty.

 Basia pojechała na ryby. Sama. To znaczy – sama, w sensie bez nas, ale nie sama tak de facto, bo z kółkiem wędkarskim. Tak – moja córka lubi wyzwania, ale wybiera te mniej męczące. Ma już na koncie trochę sukcesów w tej dziedzinie. I trofea. Stoją na półce, żebym je dwa razy w miesiącu ścierką z mikrofibry wycierała. No to wrócę do sytuacji, kiedy to Basia pojechała na ryby. A my na Białystok. Z zazdrości. A było to tak …

piątek, 24 kwietnia 2015

Wrocław.

Wrocław. I nic nie trzeba dodawać. Na tym jednym zdaniu mogłabym właściwie skończyć moją relację. Skrobnę jednak jeszcze kilka zdań, bo ten Wrocław, to nie była taka zwyczajna sytuacja pod tytułem „wyjazd”. My pojechałyśmy z Darkiem w delegacje. Czyli, że tata będzie w piątek pracował. A ja mam w tym czasie zająć czymś siebie i dzieci. Przedział wiekowy od przedszkola do młodości zaawansowanej. I weź tu człowieku wymyśl, co ta grupa niezorganizowana ma robić, w pełnym zabytków mieście.

niedziela, 12 kwietnia 2015

Na północ od Grodziska. Dzień drugi.

Dobra, bo ja tak w pierwszej części o pogodzie, o zabytkach itd., a tu przy okazji tego pierwszego wiosennego wyjazdu ujawniła się poważniejsza kwestia od pogody na niebie i mocno zepsuła mi pogodę ducha. A mianowicie: spasła się mama przez zimę i teraz ryczy, bo się nie może wcisnąć w spodnie, które jeszcze jesienią wchodziły gładko. O matko przenajświętsza jak się tego pozbyć?. Najlepiej jeszcze dziś wieczór. Albo jakoś przez noc może, bo jutro chciałabym założyć te białe rurki rozmiar 34.

sobota, 11 kwietnia 2015

Na północ od Grodziska.



Zima powoli pakowała walizki. Powoli. A można powiedzieć, że bywały i takie dni kiedy nie dość, że się nie pakowała, to jeszcze nawet coś z tobołów wywlekała. Moim zdaniem zupełnie niepotrzebnie, już naprawdę mogłaby sobie darować. W kwietniu. W kwietniu jest już formalnie wiosna. Zima odwlekając swoje odejście, zachowywała się niegrzecznie. Miała swoje ustawowe miesiące, mogła się wtedy popisywać.

czwartek, 1 stycznia 2015

Dzieci, dzięki Bogu, mam zdrowe.

Trzeba być konsekwentnym. Śmiałam się ja, pośmiejcie się ze mnie. Sytuacja jest taka, że brakuje mi jednej naklejki do świeżaka. Tak zbieram to cholerstwo. Niby człowiek wie, niby zdaje sobie sprawę z używanych w handlu metod manipulacji. Zna działanie tego mechanizmu, a jednak daje się wkręcić. Czemu? Mnie wystarczył jeden argument usprawiedliwiający: przecież i tak robię tam zakupy. No i dziecko prosiło. A co, dziecku odmówisz?

niedziela, 2 listopada 2014

U Syrenki.

Warszawa.
Wiadoma rzecz – stolica.
Miasto, które wzbudza wiele emocji. Miasto o dużym stężeniu władzy. Miasto sprzeczności, kontrowersji i kompromisu.

sobota, 11 października 2014

Dwa dni w Tatrach.

Ja chciałam gdzieś jechać. I to nie jest u mnie nic dziwnego, bo ja ciągle chce gdzieś jechać. Darek natomiast stawiał warunki, że jak już ma jechać, to chce zobaczyć coś spektakularnego. Tak narodził się plan pt. „Dwa dni w Tatrach”. Ale nie tak, że spędzimy dwa dni w Tatrach, my mieliśmy dwa dni żeby pojechać zobaczyć i wrócić. Jesienią. W październiku. Kiedy dni krótkie, a po pogodzie w górach można spodziewać się wszystkiego. Sobota wyjazd – niedziela powrót. Taki był plan i postanowiliśmy go zrealizować, bo nie było nikogo, kto by nam powiedział, że to „gupi pomys jes”.

sobota, 4 października 2014

Sabat sobotni

Wakacje były bardzo intensywne. I co tu dużo mówić, przez swoją intensywność dość kosztowne. W przeciągu zaledwie dwóch tygodni, było i morze, i góry były, i jeszcze ciekawe przerwy w podróży. Kiedy po tych wojażach dotarliśmy wreszcie do Lelowa na grilla, żeby odsapnąć okazało się, że urlop się kończy. Odrobinę cuś za szybko.

piątek, 22 sierpnia 2014

Cyrk na balkonie.

Od momentu powieszenia pierwszych gaci do ostatniej skarpety, mija godzina. Pranie po wyciągnięciu z maszyny do prania służącej, jest sortowane i grupowane. Na tym etapie rozdzielam szmatki według koloru i grubości materiału. Ma to ogromne znaczenie w procesie wieszania, bo te parametry posłużą mi już na balkonie do wyznaczenia miejsca na suszce.

wtorek, 29 lipca 2014

Na salonach.

Skończyło nam się sudeckie wędrowanie i teraz jedziemy do Lelowa na grilla. A że droga długa i kręta, to mamy zamiar wykorzystać ten fakt i zajechać na salony.

poniedziałek, 28 lipca 2014

Błądzimy po Sudetach - dzień trzeci.

Dnia trzeciego postanowiliśmy udać się na zachód. Naszym pierwszym celem jest Wałbrzych. I tu trochę daliśmy ciała, bo od razu pojechaliśmy na 10:00 na zamek Książ. Taka godzina, że wielu turystów zdążyło już wstać. Ale mieliśmy nadzieję, że z okazji poniedziałku, będzie troszkę luźniej. Kolejka do kasy pozbawiła nas tych złudzeń bardzo szybko, więc jak już dotarliśmy do okienka postanowiliśmy nabyć bilety na tarasy i opuścić jak najprędzej wesoły tłum czekający na przewodnika.

niedziela, 27 lipca 2014

Błądzimy po Sudetach - dzień drugi.

Plan był inny. Zgodnie z planem Szczeliniec Wielki  miał być po Błędnych Skałach. Miał być, ale że wczoraj tak nam się fajnie błądziło w samotności. Postanowiliśmy Szczeliniec odłożyć na dzień następny i powtórzyć manewr z wczesnym wstawaniem bo jest skuteczny. I znów, o 6:00 – pobudka. W Karłowie na parkingu jesteśmy 15 po 8. Kasa na Szczelińcu otwarta jest od 9:00, czyli mamy 45 minut na pokonanie 665 skalnych schodów i wczołganie się na szczyt.

sobota, 26 lipca 2014

Błądzimy po Sudetach

O agroturystyce, na którą trafiliśmy, pisać nie będę bo chcę o niej jak najszybciej zapomnieć. I tak będzie dla niej lepiej. Nauczeni doświadczeniem z nad morza, że kto rano wstaje, ten ma więcej swobody (przynajmniej przez jakiś czas), wstajemy rano raniusieńko – o 6:00. Aby się zebrać i wybrać i pojechać w Błędne Skały. Wychodzimy na tym całkiem nieźle, bo nasz samochód jest drugi w kolejce przed szlabanem. Bo my oczywiście jedziemy na górny parking.