wtorek, 28 czerwca 2016

Do domu.

Tak mi jakoś ciągle mało. Może przez ten przydługi przestój spowodowany pogodą. Tak po prawdzie to od tamtego lata, do tego lata, to tak niewiele „śmy”, się ruszaliśmy. Z moich obserwacji wynika, że nie tylko ja stęskniłam się za szlajaniem. Darek uznał, że drogę powrotną też można wykorzystać i coś jeszcze popatrzeć. No to już mam motywację, żeby z rana się zebrać raniusieńko, żeby się spiąć, spakować i opuścić blok na Moniuszki, o wczesnej w miarę godzinie.
Tyle, że bez przesady. Hamulce mi potrzebne, bo mogłabym, niechcący, rozzłościć całą załogę już na starcie. Oni przecież mają wakacje. To znaczy połowa załogi ma wakacje. Argument, że ja w wakacje wstawałam o 6:00 – nie działa. Nie motywuje. A nawet nie jest specjalnie wiarygodny. Chociaż naprawdę tak było. Za sprawą mojej kochanej babci, która przychodziła do pokoju o 5:30 i zaczynała polować na muchy, żeby mnie nie budziły. W efekcie roztoczonej nade mną troski, o 6:00 zwlekałam się na śniadanie, bo uleżeć tego nie byłam w stanie. Teraz czekam cierpliwie, aż sami wstaną, popijając kawę, która będzie mnie uwierać całą drogę. Trudno. Coś robić muszę.

No i utknęłam. Blokada w mózgu mi się włączyła, nie znam pinu i nie napiszę dalej jednego zdania. Co wymyślę, to kasuję, a wymyślanie to mi idzie jak krew z nosa, z częstotliwością jeden wyraz na godzinę. Jakbym losowała w głowie te literki ze skrable i przerabiała na przypadkowe wyrazy i weź tu sklecić z tego sensowne zdanie. Ja nie twierdzę, broń boże, że wszystkie zdania jakie do tej pory skleciłam były sensowne, ale byłam wstanie je zaakceptować – o, i to jest dowód mojej niemocy, bo już nawet te wyjaśnienia piszę, cytując babę od odrastającej wątroby! W przypływie desperacji, z nadzieją otrzymania jakiegoś motywującego kopniaka, posadziłam Darka przed monitorem i kazałam czytać. Tak, te moje wypociny o „Ulubionym letnim kierunku”, bo to jest ten sam wyjazd i planowałam go tak razem, ciągiem napisać – a on zaczął ziewać. Zaraz na drugiej stronie bodajże, a tego jest stron 9. Owszem lekko powiększoną, rozlazłą czcionką, ale... ale jeszcze dużo! A on już ziewa! No to już się stało jasne, że tu się nic motywującego nie ulęgnie. I się nie ulęgło. Natomiast się okazało, że o plaży napisałam za dużo, Dobre Miasto nie bardzo pamięta,ale tym wpisem ani trochę mu nie przypomniałam. Jeśli chodzi o Krosno, to historie kościołów go nie interesują. Orneta – to jedyne co mu się podobało, bo w Pieniężnie znowu zaczęłam przynudzać. A tak w ogóle, to zdecydowanie za mało napisałam o nim, a przecież to się czyta najlepiej i jest najciekawsze. Nosz kurwa mać! To jest wsparcie, na które mogę liczyć od 15 lat. Jeszcze córunia, której też już o opinię więcej nie poproszę, bo usłyszałam: mamo, jeśli wycieczka na którą nas zabrałaś, była nudna, to czytanie o niej też jest nudne. - Na co mój mąż: logiczne to. - Nosz kurwa mać! Jeśli kogoś, do tej pory, zastanawiała forma moich pisemnych wypowiedzi, to ma odpowiedź – gdzieś muszę odreagować do jasnej cholery. Trzeba czasami wyciągnąć człowieka za uszy z bagna mentalnego. Nawet jak mu się wyrwał „kapelusik”. Raz jeden. Po tych recenzjach. Po kilku dniach przerwy. Odpowiednio zmotywowana. Usiadłam dokończyć relacje.

Wracamy z Kętrzyna do Grodziska Mazowieckiego. Przez Szczytno...















Przez Nidzicę...
























Przez Bobrowniki...
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz