piątek, 22 sierpnia 2014

Cyrk na balkonie.

Od momentu powieszenia pierwszych gaci do ostatniej skarpety, mija godzina. Pranie po wyciągnięciu z maszyny do prania służącej, jest sortowane i grupowane. Na tym etapie rozdzielam szmatki według koloru i grubości materiału. Ma to ogromne znaczenie w procesie wieszania, bo te parametry posłużą mi już na balkonie do wyznaczenia miejsca na suszce.
Rzeczy grubsze dostają miejsca w pierwszym rzędzie, gdzie jest najwięcej słońca i wiatr je najmocniej tarmosi. Ale bycie grubszym, nie gwarantuje jeszcze pewnej miejscówki, bo można nie pasować kolorystycznie. Prałam jasne kolory. Mam więc żółty, seledynowy, pistacjowy, miętowy, błękity i blade róże. Do tego kilka problematycznych: koszulka kremowa z kolorową kaczką, spodnie od piżamy w kratę i oczywiście Darkowe skarpety – kolorystyczny miszmasz. Kiedy wreszcie docieram z moim praniem na balkon, mam już wstępnie przygotowany plan wieszania. Wyciągam moje wiadro ze spinaczami (moje skarby) i teraz będę dopasowywać kolor spinaczy do garderoby przezeń trzymanej. Ale żeby nie było zbyt banalnie, to niech sobie ktoś nie myśli, że niebieskie do błękitnego sprawę załatwi. Oczywiście, że nie załatwi, bo odcieni niebieskiego mam ze sześć. Niebieskie jaśniejsze, ciemniejsze, błękitne, turkusowe, granatowe, ciemnogranatowe i jeszcze niebieskie kwiatuszki, to do dziecięcych najsłodszych. Kwiatuszki mam jeszcze w kolorze różu, pomarańczy, zieleni i żółtym. Analogicznie do niebieskiego występują inne kolory. Tylko fioletowy mam jeden odcień, ale za to z różowym języczkiem. Ponadto drewniane klamerki do lnu w naturalnym kolorze. Długo szukałam czarnych, bez powodzenia, więc kupiłam kiedyś w zastępstwie- grafitowe.

 Jakieś pół roku temu zginął mi fioletowy spinacz. Spadł mi z balkonu podczas wieszania prania, a kiedy po niego poszłam, już go nie było – ktoś go ukradł. Tak mnie spinaczowy złodziej załatwił, że zostałam z jedną klamerką nie do pary. I teraz mogę co najwyżej majtki na niej zawiesić. Męczy mnie ta klamerka bez pary niemiłosiernie i tak mi jakoś smutno się robi, jak po powieszeniu prania ona samotnie leży na dnie wiadereczka. Bo już jej prawie nie używam przez tę niekompletność (fioletowe majtki mam jedne i niewygodne, więc nieczęsto lądują w praniu, a Darek fioletowych nie chce). Nie mam nawet jak wytropić mojego spinacza, bo mieszkam na pierwszym piętrze i pranie sąsiadów mogę sobie pooglądać co najwyżej od dołu, a wtedy nie widać czym przypięte. Pukać ludziom do domów z żądaniem, żeby pokazali spinacze – trochę ryzykowne. No to chodzę po sklepach i szukam fioletowych klamerek, chociaż jestem świadoma absurdu tej sytuacji, bo klamerki zawsze przecież sprzedają w parach, więc ta moja fioletowa jest już skazana na wieczną samotność. Jeśli o klamerki chodzi, to mam kilka mało używanych kolorów – mogę się wymienić.

Rozwieszanie prania to logistyczna łamigłówka. Bo, że grubsze z przodu to oczywiste, ale jeszcze kolory muszą do siebie pasować na sznurku. No i sąsiednie sznurki muszą być obwieszone taką garderobą, żeby się kolorami nie gryzły. Przecież nie powieszę różowego koło zielonych. Nie powieszę i już. A jeszcze stopniowanie kolorów trzeba ustalić. Od najjaśniejszych do najciemniejszych, lub odwrotnie w zależności od tego, jakiego koloru są te najgrubsze. Na ostatnim sznurku wiszą zawsze skarpety. Obowiązkowo parami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz