wtorek, 29 lipca 2014

Na salonach.

Skończyło nam się sudeckie wędrowanie i teraz jedziemy do Lelowa na grilla. A że droga długa i kręta, to mamy zamiar wykorzystać ten fakt i zajechać na salony.
W Mosznej, bo od dawna była w planach, tylko czekała, aż będziemy w okolicy. Uznałam, że lepszego momentu już czekać nie będę, tym bardziej, że ta nasza dzisiejsza trasa jest bardzo elastyczna i pozwala znaleźć się w dowolnie wybranej okolicy. No to pojechaliśmy do Mosznej. Tam trafiliśmy na sesję zdjęciową Barbie i Kena. Basia piała z zachwytu. Nam też się podobało. Pałac śliczny, zjawiskowy, no cudeńko po prostu, jak z bajki. Okolica też bardzo przyjemna. Można się tym miejscem zachwycić. Ma dużo uroku i chociaż przypomina projekty Disneya, nie ma w nim tandetnego, cukierkowego blichtru. Naprawdę wyjątkowy. Naprawdę  nam się podobał.




















Potem pojechaliśmy zamek w Strzelcach Opolskich zobaczyć. I akurat trafiliśmy na remont. Budujący jest fakt, że tyle się obiektów z ruin podnosi. Co nie zmienia faktu, że trochę mnie złości kiedy zastaję na obiekcie plac budowy. Ale niech tam, „niech się mury pną do góry”.

Jedziemy dalej. A słoneczko dzisiaj daje czadu. Do Pławniowic docieramy w najgorętszej godzinie dnia i nawet się chwilkę zastanawiamy czy wysiadać z klimatyzowanego wnętrza pojazdu który nas tu przywiózł. Czekałam jednak długo na odwiedziny tego miejsca i słońce szalejące mnie nie powstrzyma. Darek ma inne zdanie na ten temat, ale Darek ma też żonę obdarzoną wieloma talentami, a jednym z nich jest dar przekonywania. No to idziemy. Po wejściu na teren parku przez dłuższą chwilę szukamy kasy, żeby bilety nabyć. Nie znajdujemy jednak żadnych otwartych drzwi, ani żywej duszy, aby o te bilety zapytać. Ale skoro furtka była otwarta, pozwoliliśmy sobie na spacer wokół pałacu. Miejsce piękne. I taki tu spokój panuje, że można by zapomnieć o bożym świecie i zanurzyć się w ten spokój. Gdyby tylko nie ten skwar. Wszystko nam się lepi, klei i przykleja. My się lepimy, kleimy i przyklejamy. Niezbyt to przyjemne, więc postanawiamy się zwijać.  W ramach rekompensaty za bilety wstępu, których nie nabyliśmy, Darek kupił widokówki w automacie. W ramach rekompensaty za te bilety nieszczęsne, wrzucamy jeszcze przy wyjściu pieniążki do skarbonki na opiekę nad obiektem, bo dopiero teraz ją zauważyliśmy. Już jakoś tak mamy, że kiedy ktoś obdarza nas zaufaniem i np. zostawia otwartą furtkę to czujemy się zobowiązani tego zaufania nie zawieść. Działa to zdecydowanie bardziej motywująco, niż ochrona, kamery i ostre psy. Nie znaczy to oczywiście, że na innych obiektach pozwalamy sobie na dewastację mienia. Tyle tylko, że kiedy spotykamy się z zaufaniem, które jest dzisiaj rzadkością, to jest to dodatkowy bodziec do udowodnienia światu, że nie popełnił błędu wierząc w ludzi. Wracamy do klimatyzowanego wnętrza samochodu. Jesteśmy słoni i kleeejący. Miałam w planach jeszcze dwa przystanki po trasie, ale rezygnujemy z nich. Następnym razem. Ten upał mocno dał nam się we znaki i jesteśmy totalnie wypompowani. Jedziemy do Lelowa. Usiąść w cieniu i uzupełnić płyny. Żar zrobił swoje. Tyle wody odparowało z ziemi, że przestała mieścić się w chmurach i postanowiła spaść z wielką pompą i przytupem. Do Lelowa dotarliśmy więc w błyskach i grzmotach letniej burzy.
















                         

1 komentarz: