Skończyło nam się sudeckie wędrowanie i teraz jedziemy do
Lelowa na grilla. A że droga długa i kręta, to mamy zamiar wykorzystać ten fakt
i zajechać na salony.
W Mosznej, bo od dawna była w planach, tylko czekała, aż
będziemy w okolicy. Uznałam, że lepszego momentu już czekać nie będę, tym
bardziej, że ta nasza dzisiejsza trasa jest bardzo elastyczna i pozwala znaleźć
się w dowolnie wybranej okolicy. No to pojechaliśmy do Mosznej. Tam trafiliśmy
na sesję zdjęciową Barbie i Kena. Basia piała z zachwytu. Nam też się podobało.
Pałac śliczny, zjawiskowy, no cudeńko po prostu, jak z bajki. Okolica też
bardzo przyjemna. Można się tym miejscem zachwycić. Ma dużo uroku i chociaż
przypomina projekty Disneya, nie ma w nim tandetnego, cukierkowego blichtru. Naprawdę
wyjątkowy. Naprawdę nam się podobał.
Potem pojechaliśmy zamek w Strzelcach Opolskich zobaczyć. I
akurat trafiliśmy na remont. Budujący jest fakt, że tyle się obiektów z ruin
podnosi. Co nie zmienia faktu, że trochę mnie złości kiedy zastaję na obiekcie
plac budowy. Ale niech tam, „niech się mury pną do góry”.
Jedziemy dalej. A słoneczko dzisiaj daje czadu. Do
Pławniowic docieramy w najgorętszej godzinie dnia i nawet się chwilkę
zastanawiamy czy wysiadać z klimatyzowanego wnętrza pojazdu który nas tu
przywiózł. Czekałam jednak długo na odwiedziny tego miejsca i słońce szalejące
mnie nie powstrzyma. Darek ma inne zdanie na ten temat, ale Darek ma też żonę
obdarzoną wieloma talentami, a jednym z nich jest dar przekonywania. No to
idziemy. Po wejściu na teren parku przez dłuższą chwilę szukamy kasy, żeby
bilety nabyć. Nie znajdujemy jednak żadnych otwartych drzwi, ani żywej duszy,
aby o te bilety zapytać. Ale skoro furtka była otwarta, pozwoliliśmy sobie na
spacer wokół pałacu. Miejsce piękne. I taki tu spokój panuje, że można by
zapomnieć o bożym świecie i zanurzyć się w ten spokój. Gdyby tylko nie ten
skwar. Wszystko nam się lepi, klei i przykleja. My się lepimy, kleimy i
przyklejamy. Niezbyt to przyjemne, więc postanawiamy się zwijać. W ramach rekompensaty za bilety wstępu,
których nie nabyliśmy, Darek kupił widokówki w automacie. W ramach rekompensaty
za te bilety nieszczęsne, wrzucamy jeszcze przy wyjściu pieniążki do skarbonki
na opiekę nad obiektem, bo dopiero teraz ją zauważyliśmy. Już jakoś tak mamy,
że kiedy ktoś obdarza nas zaufaniem i np. zostawia otwartą furtkę to czujemy
się zobowiązani tego zaufania nie zawieść. Działa to zdecydowanie bardziej
motywująco, niż ochrona, kamery i ostre psy. Nie znaczy to oczywiście, że na
innych obiektach pozwalamy sobie na dewastację mienia. Tyle tylko, że kiedy
spotykamy się z zaufaniem, które jest dzisiaj rzadkością, to jest to dodatkowy
bodziec do udowodnienia światu, że nie popełnił błędu wierząc w ludzi. Wracamy
do klimatyzowanego wnętrza samochodu. Jesteśmy słoni i kleeejący. Miałam w
planach jeszcze dwa przystanki po trasie, ale rezygnujemy z nich. Następnym
razem. Ten upał mocno dał nam się we znaki i jesteśmy totalnie wypompowani.
Jedziemy do Lelowa. Usiąść w cieniu i uzupełnić płyny. Żar zrobił swoje. Tyle
wody odparowało z ziemi, że przestała mieścić się w chmurach i postanowiła
spaść z wielką pompą i przytupem. Do Lelowa dotarliśmy więc w błyskach i
grzmotach letniej burzy.
Ciepło było? Eee nie pamiętam.
OdpowiedzUsuń