Zaczęliśmy w Rynie i... dalej nie pojechaliśmy.
Spacerek zaczęliśmy od zamku. Bo chociaż do Rynu jeździmy
już ładnych kilka lat, to zamek oglądaliśmy zawsze tylko od dołu, w drodze na
plażę i to właściwie nawet nie zamek a jego jedną ścianę. Na dziedzińcu akurat
odbywało się jakieś spotkanie kółka rycerskiego, z udziałem publiki, ale ta
publiczność to chyba byli goście hotelowi i podejrzewam, że to dla nich
zorganizowano ten pokaz. Moje kochane córunie, w ogóle się tym jednak nie
przejęły, że meldunku w hotelu nie mają i oczywiście włączyły się do zabawy,
nie czekając na zaproszenie. A że ta zabawa to głównie były tańce, a
dziewczynki bawiły się raczej na boczku (z małymi incydentami) i właściwie we
własnym towarzystwie, to się tą sytuacją specjalnie nie przejęłam. Po wizycie
na zamku udajemy się do lokalu gastronomicznego serwującego gofry. Kupujemy dwa
i udajemy się na taras z którego jest bardzo fajny widok na jezioro Ryńskie.
Właściwie po ten pejzaż tutaj przyszłam. Po tym jak już nacieszyłam się
widokami z tarasu, a dzieci wysmarowały się konkretnie bitą śmietaną, czyli
każdy dostał swoją porcje frajdy, udajemy się na przystań. Dawno tu nie
zaglądaliśmy i wiele się zmieniło od naszej ostatniej wizyty. A mianowicie
przystań żeglarska przeszła niezły lifting. Na promenadzie ulokowanych było
mnóstwo kramów i stoisk z jedzeniem, bo w mieście trwała impreza pod hasłem
„Dni Rynu”. Przemarsz między tymi stoiskami trochę, no dobra mocno, ale na
krótko, podkopał nasze nastroje. Bo
dzieci rzuciły się na kramy, zaczęły oglądać i macać, a wiadomo, że za szkody
wyrządzone przez dzieci odpowiadają rodzice, więc naszą rolą było, tym szkodom
zapobiegać. Ja to się tak mocno wczułam w rolę, że po tych moich reprymendach,
na końcu promenady, dziewczynki wyły zgodnym chórem na dwa głosy. Nawet mi się
wtedy trochę głupio zrobiło, ale nie miałam zamiaru zostawić na tym bazarze
mojej wypłaty, nabywając kilka kilogramów puzzli do klejenia z chińskiej
porcelany.
W trakcie spaceru na przystani trochę nam kropić zaczęło. I
już właściwie byliśmy przekonani, że to koniec naszej wizyty w Rynie. Ale, że
samochód zaparkowaliśmy pod zamkiem, to
dojście nam chwilkę zajęło. A w tym czasie padać przestało i wyjrzało słońce.
No i w tych okolicznościach, Basia zaczęła nas namawiać na wizytę na plaży. A
ponieważ, po tej awanturze przy kramach, miałam lekki dyskomfort moralny, że
jednak te moje dzieciątka trochę za ostro potraktowałam, to Basia w
negocjacjach zwycięstwo odniosła i udaliśmy się na plażę. Ale zgoda jest na
razie na zabawę w piachu z użyciem wody, a kąpanie będziemy jeszcze negocjować.
Zabraliśmy z samochodu zestaw na plażę, który na mazurach zawsze wożę w
bagażniku, bo to nigdy nie wiadomo kiedy i co nam się przydarzy i poszliśmy. A
na plaży sytuacja bez precedensu. Tylko my. Pierwszy raz przytrafiło mi się coś
takiego. Co prawda chwilę po naszym
przyjściu pojawiło się jeszcze parę osób, no niemniej jednak plażę przez prawie
całą wizytę mieliśmy tylko dla siebie. Barbara przyodziała się w strój swój
kąpielowy, co by ubrania podczas zabawy nie zamoczyć i tak sprytnie i
powolutku, coraz dalej i głębiej po te wodę do zabawy chodziła, że nawet nie
zauważyliśmy kiedy, a już taplała się w jeziorze, bo dla niej jak zawsze woda
ciepła. Antosię też w strój kąpielowy ubrałam, ale założyłam jej dodatkowo
koszulkę, bo po niebie przetaczały się potężne chmury i kiedy zasłaniały słońce
robiło się naprawdę groźnie. Ale woda, o dziwo, była całkiem niezła. Darkowi
sytuacja na plaży też się podobała i po pewnym czasie obcowania z wodą przy
brzegu, w ślad za Basią poszedł się moczyć na całego. Antosia natomiast
ochlapała się kilka razy i to raczej przypadkowo. Po takim incydencie
następowała zmiana koszulki, ale dziecko moje drugie raczej stópki moczyło,
mając takie samo zdanie na temat temperatury wody w jeziorze jak ja.
Kiedy nad jeziorko zaczęły napływać coraz ciemniejsze chmury
postanowiliśmy się zbierać. W trakcie tego pakowania Antosia zasnęła Darkowi na
rękach. Tak się dziecko ubawiło, że całkiem z sił opadło. A ponieważ jest to
nasz ostatni dzień na mazurach i jutro czeka nas długa droga, a przed tą drogą
ja jeszcze muszę wszystko pozbierać cośmy przytachali, no to wracamy do
Kętrzyna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz