piątek, 19 lipca 2013

Mazurolandia



A dzisiaj pogoda się zepsuła i plaży nie będzie, bo rano padało. Na szczęście przestało i dobrze, bo w czasie deszczu dzieci się nudzą a rodziców denerwuje ta sytuacja.


Jak przestało padać, opuściliśmy kwaterę i zaczęliśmy się przemieszczać, samochodem, w stronę Wilczego Szańca – kwatery Hitlera. Ale po drodze, stojący przy tej drodze baner reklamowy zmienił nasze plany i teraz jedziemy do Mazurolandii. Zmieniliśmy plany, żeby zrobić frajdę dzieciom. Z faktami nie ma co dyskutować, a fakt jest taki, że na pewno lepiej się będą bawić w parku rozrywki, niż na gruzowisku, które w dodatku miejscami jest niebezpieczne. Na Wilczy szaniec przyjdzie jeszcze czas. Ja z Darkiem już tam kiedyś byliśmy, a dziewczynki są na razie w takim wieku, że ta atrakcja nie jest wstanie je zainteresować. No może Basię trochę to już tak, bo ona lubi różne historyjki, to może osoba Evy Braun by ją zaciekawiła, ale odłożymy sobie tę wizytę na razie. Jedziemy do Mazurolandii, ale uprzedziłam Basię, że jeśli ceny tej atrakcji będą przekraczać granice przyzwoitości, to będziemy zmuszeni z nich zrezygnować i pomyśleć o czymś innym. Nie planowaliśmy tego, więc nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Na szczęście Mazurolandia okazała się przystępna cenowo. Za bilet rodzinny zapłaciliśmy 70 zł. I dostaliśmy przy tym bilecie cztery kupony, wszyscy takie same, na atrakcje z których można skorzystać tylko jeden raz. A było tam strzelanie z łuku, strzelanie z karabinu do tarczy, kolejka elektryczna „safari” i chyba te podskoki na linach, dzisiaj już dokładnie nie pamiętam. Ze wszystkich pozostałych atrakcji można było korzystać bez ograniczeń. No przyznać muszę, że troszkę ta Mazurolandia zaniedbana. Ale nie zmienia to faktu, że gdybym szukała czegoś dla dzieci, to po tej wizycie wybrałabym się tam po raz kolejny. I dzieci i dorośli mają się czym tam zająć. Dla tych pierwszych zorganizowano dwa place zabaw, taki tradycyjny i taki dmuchany z basenem wypełnionym plastikowymi kulkami, zjeżdżalniami, torem przeszkód i napompowanym bykiem. Tu dzieci mogą szaleć do woli nikt im czasu nie mierzy. Zawzięłam się więc w sobie i postanowiłam poczekać i sprawdzić, kiedy moje dzieci będą miały dość. 45 min. Tyle wytrzymały w ciągłym ruchu i przy sporym wysiłku fizycznym. Tosia miała trudniej bo nóżki krótkie, gabaryty niewielkie, a cele wyznaczała sobie takie same jak Barbara. Na ten największy zamek dmuchany jak właziła za Basią, to jej wszystkie dzieci z drogi schodziły, a wszystkie mamy dziwnie mi się przyglądały, bo Tośka najmniejszym karakańcem była, co się na taką wspinaczkę poważył. Pozwoliłam jej na to, bo nie chcę, żeby myślała, że czegoś się nie da. Niech próbuje. No i muszę ją pochwalić, że świetnie jej poszło. Tyle, że jak już była pod szczytem, to zaczęłam się zastanawiać czy za chwilkę, sama nie będę się tam wdrapywać. Bo jak spojrzy z tej góry w dół to może się przestraszy wysokości i nie będzie chciała zjechać. Basia raz nam taki numer wycięła. Właziło jej się dobrze po tych siatkach, ale jak na szczycie zobaczyła gdzie wlazła, to ją strach sparaliżował i zjechać nie chciała i trzeba ją było ściągać. No to pomyślałam sobie, że może mnie czekać powtórka z rozrywki. Ale gdzie tam. Na tej górze, Basia dzieci starsze przepuściła, coby któreś na brzdąca nie wpadło, dała Tośce komendę jedź i ta pojechała. Na dole nawet się nie zastanowiła co tu teraz robić, tylko od razu zaczęła po raz kolejny wdrapywać się na górę. Po 45min tego pompowanego szaleństwa dzieci same z własnej woli opuściły ten zakątek i poczłapały do najbliższej ławki aby odpocząć. Co ciekawe, kiedy pod koniec naszej wizyty proponowałam im, że możemy tam jeszcze podejść, to się już nie zdecydowały. Tosia zakochała się natomiast w kolejce „safari”. I najchętniej zostałaby kierownikiem tego pociągu. Jako, że my z Darkiem musielibyśmy nogi chyba wlec za kolejką, a i wrażeń nie dostarczyłaby nam ta przejażdżka adekwatnych do upokorzenia związanego z wciśnięciem się do wagonika, oddaliśmy swoje kupony na kolejkę dzieciom. I tu znowu niespodzianka, bo Tosi nikt kuponów nie liczył, więc odbywało się to tak, że Basia dawała kupon jeden a jechały obie. I tak trzy razy. Pod rząd. Czwarty zostawiliśmy na koniec, niestety nie został zrealizowany bo kropić zaczęło i kolejkę deszcz unieruchomił. Z kolejki poszliśmy z łuku strzelać. Z tej atrakcji skorzystała tylko Basia. Ja sobie darowałam, bo jak ja celuję to to nigdy nie wiadomo gdzie pocisk poleci, a wokół sporo ludzi, po co mam komuś krzywdę zrobić. Darek też strzelać nie chciał, ale on to się chyba bał kompromitacji, bo Basia z niewielką pomocą w dziesiątkę trafiła. Po strzelnicy rycerskiej stanęliśmy w kolejce do tego podskakiwania na linach. I jakiś diablik mnie podkusił i też postanowiłam spróbować. A Darek jeszcze z boku podjudzał i utwierdzał mnie w tym pomyśle. Pan który to urządzenie obsługiwał, stwierdził, że spoko się nadaję, po czym bezczelnie zapytał mnie o wagę. Jak już się tam na tę trampolinę wgramoliłam i zostałam zapięta we wszystkie pasy i wyciągnięta na odpowiednią wysokość, to się okazało, że ta zabawa lepiej wygląda z dołu, jak się obserwuje kiedy skacze ktoś inny. Trzy dni mnie nogi bolały po tym wybryku. Takie miałam zakwasy. Na koniec naszej wizyty tata poszedł z karabina strzelać. A ile się przy tym na marudził. A to, że karabin krzywy, że luzy ma na spuście (czy coś takiego), okulary zaparowane, a tarcza ma nierówne kółka. Jeszcze nie strzelił, ale już tłumaczył dlaczego nie trafił. W dziesiątkę nie trafił, ale trafił w tę krzywą tarczę, a to już sukces.

A poza tym to Mazurolandia oferuje kilka wystaw tematycznych. Taki nietypowy miszmasz. Park miniatur Warmii i Mazur, Euro 2012 w miniaturze, park militariów, poligon i skansen ludowy. Po trochu wszystkiego. W zamierzeniu pewnie ktoś miał zaspokoić wszystkie gusta, ale wiadomo, że jak coś jest do wszystkiego to tak naprawdę nic nie jest na sto procent, no i tak to niestety wygląda. Ale jeszcze raz napiszę, że było fajnie. Bo to miejsce de facto ma służyć rozrywce i zabawie i w tym temacie daje radę. 












































                       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz