poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Cieszyn i Těšín

Gorąco było tego lata. A tego konkretnego dnia o którym chcę napisać po prostu żar lał się z nieba. Już poranek wczesny nas ostrzegał, że temperatura będzie dziś szaleć, a słońce asfalt topić.
My jednak, na przekór wszystkim znakom na niebie, sugerującym rozłożenie kocyka gdzieś w cieniu i schładzania organizmu, pojechaliśmy do Cieszyna i do Cieszyna. Zdawaliśmy sobie sprawę, że nie będzie to lekki dzień, ale nakręciliśmy się na ten wyjazd dnia poprzedniego wieczorem i nie było odwrotu. Zwłaszcza, że to Daruś wymyślił tę wycieczkę. A Darek lubi takie mieszanki międzynarodowe. Na starcie wycieczki czyli w Lelowie, Basia trochę marudziła. Chyba wolałaby jednak po podwórku biegać, w piaskownicy się bawić i papki z błota przyrządzać, zamiast turlać się z nami w tym skwarze , do miejsc, które akurat w tym czasie nie były dla niej tak atrakcyjne jak Lelowski zakątek. Rozbroiła nas kiedy podsłuchaliśmy jak tłumaczy sąsiadce, że jednak pojedzie:
        Nie chce mi się jechać ciociu, ale co ja mam z nimi zrobić, przecież jak nie pojadę to będzie im przykro, a ja nie chcę, żeby chodzili po tym Cieszynie smutni.   

Droga do celu była gorąca, lepka i leeepka. Na miejscu, żeby wysiąść musieliśmy się od siedzeń odkleić. Jeździliśmy jeszcze wtedy czerwoną strzałą. Fajny to był samochód, sama go wybrałam. Oczywiście, że dlatego, że był czerwony. I świetnie się sprawdzał, był idealny na każdą pogodę, każdą inną. Upały w nim były upalniejsze. Jak dojechaliśmy do Cieszyna Darek zauroczony nową Europą – pisząc „nową” mam na myśli, że bez granic – od razu pojechał do Cieszyna czeskiego. Pojechał, przejechał ten most i... nie potrafił wrócić do kraju. Nawigacja się na nas wypięła bo nie była przygotowana na zagraniczne wojaże. Most którym przemknęliśmy do sąsiadów jednokierunkowy - … i kamieni kupa. Przyszło mi nawet wtedy do głowy, że Polska granice otworzyła i daje nam dobitnie do zrozumienia, że odwrotu i powrotu nie ma. No ale na przekór wszystkiemu i wszystkim, myśmy się uparli, że jednak wrócimy. No logiczne jest, że trzeba znaleźć inny most. Logika podpowiada nam też dość głośno, że należałoby go szukać nad rzeką. Logika, logiką, a Darek jedzie w drugą stronę. Bo tam gdzie działa Darek, tam logika już przeważnie nie ma pola do działania. Darek jedzie i cały czas w lewo. Każde skrzyżowanie w lewo. Tylko coraz większe kółka robimy, ale nic z tego nie wynika. Zrozumieć tego działania nie próbuję skoro wiadomo, że logika nie działa. System Darka też ewidentnie nie działa, bo na horyzoncie żadnego mostu nie widać. Po kilkunastu okrążeniach i około 40 minutach, wróciliśmy do kraju. Darek przechytrzył własny system i w pewnej uliczce skręcił w prawo i trafiliśmy na most. W Polsce zostawiliśmy samochód na parkingu płatnym strzeżonym i poszliśmy już na piechotę oglądać te Cieszyny.


Po spacerze na rynek i wzgórze zamkowe udaliśmy się nad rzekę. Ale w Czechach już w Czechach. I wpadliśmy na genialny pomysł, żeby zanurzyć nogi w granicy państwowej. Władowaliśmy się więc do rzeki wszyscy troje i pstrykaliśmy fotki. A, pozwolę sobie przypomnieć, że dzień był upalny, lepki i leeepki. Chłodna rzeka dawała przyjemne orzeźwienie i dużą ulgę, więc nikomu się nie spieszyło z wychodzeniem. No po pewnym czasie zwyciężył jednak rozsądek i uznaliśmy, że trzeba dać spokój, bo jeszcze się ktoś przeziębi, różnica temperatur między wodą a powietrzem była bowiem znaczna. No i po wyjściu z tej rzeki, która jednocześnie stanowi granice państwa, okazało się, że sąsiedzi nie pozwalają do niej wchodzić. A jak to robią, a no tabliczkę postawili i napisali, że niewolno. A tabliczka ciutkę większa od kartki z zeszytu. Jak Boga kocham, dojrzałam to zupełnym przypadkiem i rzecz jasna po fakcie. W Polsce komisja odpowiedzialna za brzeg rzeki nie wykazała się aż taką fantazją. W Polsce, znajomość natury polskiej, brzeg rzeki wybetonowała solidną ilością zastygającej brei. Co skutecznie eliminuje chętnych na kąpiele. W Czechach zjedliśmy jeszcze „chińczyka” po polsku i wróciliśmy do kraju, na parking strzeżony, do samochodu naszego czerwonego i pognaliśmy do Lelowa na Kaczą.
































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz