Siedzę w domu, na zwolnieniu, bo dzieci się rozchorowały.
Dwoje chorych, marudnych dzieci pod jednym dachem – armagedon. Żeby całkiem nie
zbzikować i troszkę się odprężyć postanowiłam, odkurzyć stare wycieczki i
pouzupełniać sobie troszkę braki, bo założenie kiedyś takie miałam, że zapisze
je wszystkie w jednym miejscu, żeby mi było łatwiej do nich wracać.
Zdmuchnęłam kurz z naszego starego komputera i chciałam zajrzeć
mu do środka, żeby przekopać dyski w poszukiwaniu zdjęć z wycieczek, tych
jeszcze nieudokumentowanych. A, że po przemeblowaniu, które niedawno
zrobiliśmy, nasz posunięty mocno w latach komputer, wreszcie doczekał się
swojego miejsca w naszym M-4, bo muszę przyznać, że odkąd korzystamy z laptopa,
ten zasłużony staruszek, traktowany był trochę po macoszemu. A jest przecież
kopalnią wspomnień. Mam teraz do niego
łatwy dostęp i myślę, że często będę korzystać ze skarbów, które
przechowuje.
26.06.2010r. Piąte urodziny Basi obchodziliśmy w Lelowie. A
po torcie zabraliśmy ją na wycieczkę. Bo chociaż to tylko 16 km, Basia jeszcze
nie była z nami w Mirowie i Bobolicach. W planach był jeszcze Ogrodzieniec.
To było dawno, dawno temu kiedy Bobolice nie były jeszcze
skończone. To znaczy kiedy drugi raz je budowano, bo za pierwszym razem jak je
budował król, to on je wtedy oczywiście skończył. Tylko, że to było w połowie
XIVw. Od tamtego czasu zamek wielokrotnie zmieniał właściciela, a kiedy zaczął
się już mocno sypać, okoliczni mieszkańcy zaczęli go rozbierać i budować swoje
zamki tylko mniejsze. Ale całkiem niedawno (biorąc pod uwagę czas liczony od
powstania zamku), ruinę wzięli we władanie państwo Laseccy (chyba dobrze
napisałam) i podjęli, moim skromnym zdaniem, udaną próbę, odbudowy zamczyska
mając tylko jedną ścianę w nowo nabytej posiadłości. Kiedy skończyli list
gratulacyjny przysłał sam prezydent RP i myślę, że słusznie. Państwo Laseccy
wzięli też podobno pod swoje opiekuńcze skrzydła także zamek w Mirowie, ale nie
znam niestety efektu tej opieki, nie było mnie tam już prawie cztery lata.
Zaczęliśmy w Mirowie, potem Bobolice i tak jakoś przestaliśmy
czas mierzyć, że na Ogrodzieniec nam czasu brakło. Trzeba było wracać, bo
byliśmy na obiad umówieni. Ale wracając z Bobolic Basia przypomniała sobie, że
przecież ona kanapki zrobiła na piknik i w płacz bo pikniku nie było. No nie
będzie dziecko w urodziny płakać, tym bardziej, że jedzenie zorganizowało.
Zatrzymaliśmy się więc jeszcze raz w Mirowie, i na ławce pod skałą urządziliśmy
piknik.
W drodze powrotnej podjechaliśmy jeszcze na chwilkę do
Staromieścia. Pokazać Basi maszynę do cięcia kamieni.
–
Wiesz Basiu jak mama była mała, ale większa od
ciebie, to przyjeżdżała tutaj
z kolegami na rowerach i wspinaliśmy się na tę maszynerię.
–
I
twoja mama ci pozwoliła? - pyta Basia.
–
No
cóż. Babcia Ela nie o wszystkim była informowana. I może lepiej niech tak
zostanie.
Maszyna do cięcia kamieni stoi w Staromieściu pod kościołem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz