sobota, 26 czerwca 2010

Z cyklu wielkie odkurzanie: Mirów i Bobolice.



Siedzę w domu, na zwolnieniu, bo dzieci się rozchorowały. Dwoje chorych, marudnych dzieci pod jednym dachem – armagedon. Żeby całkiem nie zbzikować i troszkę się odprężyć postanowiłam, odkurzyć stare wycieczki i pouzupełniać sobie troszkę braki, bo założenie kiedyś takie miałam, że zapisze je wszystkie w jednym miejscu, żeby mi było łatwiej do nich wracać.


Zdmuchnęłam kurz z naszego starego komputera i chciałam zajrzeć mu do środka, żeby przekopać dyski w poszukiwaniu zdjęć z wycieczek, tych jeszcze nieudokumentowanych. A, że po przemeblowaniu, które niedawno zrobiliśmy, nasz posunięty mocno w latach komputer, wreszcie doczekał się swojego miejsca w naszym M-4, bo muszę przyznać, że odkąd korzystamy z laptopa, ten zasłużony staruszek, traktowany był trochę po macoszemu. A jest przecież kopalnią wspomnień. Mam  teraz do niego łatwy dostęp i myślę, że często będę korzystać ze skarbów, które przechowuje.      

26.06.2010r. Piąte urodziny Basi obchodziliśmy w Lelowie. A po torcie zabraliśmy ją na wycieczkę. Bo chociaż to tylko 16 km, Basia jeszcze nie była z nami w Mirowie i Bobolicach. W planach był jeszcze Ogrodzieniec.
To było dawno, dawno temu kiedy Bobolice nie były jeszcze skończone. To znaczy kiedy drugi raz je budowano, bo za pierwszym razem jak je budował król, to on je wtedy oczywiście skończył. Tylko, że to było w połowie XIVw. Od tamtego czasu zamek wielokrotnie zmieniał właściciela, a kiedy zaczął się już mocno sypać, okoliczni mieszkańcy zaczęli go rozbierać i budować swoje zamki tylko mniejsze. Ale całkiem niedawno (biorąc pod uwagę czas liczony od powstania zamku), ruinę wzięli we władanie państwo Laseccy (chyba dobrze napisałam) i podjęli, moim skromnym zdaniem, udaną próbę, odbudowy zamczyska mając tylko jedną ścianę w nowo nabytej posiadłości. Kiedy skończyli list gratulacyjny przysłał sam prezydent RP i myślę, że słusznie. Państwo Laseccy wzięli też podobno pod swoje opiekuńcze skrzydła także zamek w Mirowie, ale nie znam niestety efektu tej opieki, nie było mnie tam już prawie cztery lata.
Zaczęliśmy w Mirowie, potem Bobolice i tak jakoś przestaliśmy czas mierzyć, że na Ogrodzieniec nam czasu brakło. Trzeba było wracać, bo byliśmy na obiad umówieni. Ale wracając z Bobolic Basia przypomniała sobie, że przecież ona kanapki zrobiła na piknik i w płacz bo pikniku nie było. No nie będzie dziecko w urodziny płakać, tym bardziej, że jedzenie zorganizowało. Zatrzymaliśmy się więc jeszcze raz w Mirowie, i na ławce pod skałą urządziliśmy piknik.

W drodze powrotnej podjechaliśmy jeszcze na chwilkę do Staromieścia. Pokazać Basi maszynę do cięcia kamieni.
        Wiesz Basiu jak mama była mała, ale większa od ciebie, to przyjeżdżała tutaj z kolegami na rowerach i wspinaliśmy się na tę maszynerię.
        I twoja mama ci pozwoliła? - pyta Basia.
        No cóż. Babcia Ela nie o wszystkim była informowana. I może lepiej niech tak zostanie.   

Maszyna do cięcia kamieni stoi w Staromieściu pod kościołem.








































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz