Pojechaliśmy na krótki urlop na mazury ,do Kętrzyna.
Jak już gdzieś pisałam jest to nasza baza wypadowa, bo mieszkają tam
rodzice męża. A, że lubię się szwendać i siedzenie w jednym miejscu
szybko mnie nudzi, zaczęłam namawiać Darka na wycieczkę. Moim celem były
Stańczyki.
Niewielka miejscowość w województwie warmińsko-mazurskim. Mąż mój nie bardzo się garnął do tej podróży, bo odległość od Kętrzyna
spora, pogoda raczej do leżenia pod gruszą, a nie kiszenia się w
metalowej puszce, ale w końcu uległ i pojechaliśmy. Daruś nie zawsze ma
ochotę na szwendanie się ze mną, ale przeważnie się na to godzi, wie, że
jest mi niezbędny. Powód jest prosty i prozaiczny (poza tym, że go
kocham i chcę żebyśmy spędzali czas razem), ja nie mam prawa jazdy.
Nigdy nie próbowałam go zrobić, ale myślę, że to nie dla mnie skoro
muszę się porządnie zastanowić która to jest prawa ręka. Nie mam też
poczucia odległości, pół metra, dwa metry - nie ma dla mnie większego
znaczenia, że o centymetrach już nie wspomnę. Tak więc prawa jazdy nie
mam i raczej mieć nie będę. Tak będzie bezpieczniej - dla wszystkich.
Zabraliśmy wałówkę, zastaw do kąpania (bo Basia miała obiecane jezioro w
drodze powrotnej) i pojechaliśmy. Jechaliśmy dość długo. Nawet mnie
zmęczyła ta droga, bo wydawało mi się, że to jednak bliżej. Na mapie
odległość była znacznie bardziej optymistyczna. Jednak po dotarciu na
miejsce zmęczenie gdzieś się ulotniło i czułam tylko, że było warto. W
Stańczykach atrakcją są dwa ogromne wiadukty. Jak ogromne tego można
doświadczyć tylko na miejscu. Żadne zdjęcie tego nie odda. Przed
wyjazdem obejrzałam ich kilkadziesiąt, a ich widok i tak mnie zaskoczył.
Dwa białe, smukłe olbrzymy stojące po kolana w zieleni. Wyglądają
imponująco. Długość 200m, wysokość 36m, konstrukcja żelbetonowa. Filary
ozdobione elementami wzorowanymi na rzymskich akweduktach w Pont du
Gard, przez co są też nazywane Akweduktami Puszczy Rominckiej. Pierwszy
most (południowy) powstawał w latach 1912-1917, drugi (północny) w
1918r. W obliczu końca I wojny światowej, zmiany granic i sytuacji
politycznej budowle straciły znaczenie. Po 1933r. na polecenie wielkiego
łowczego III Rzeszy, Hermanna
Göringa cała Puszcza
Romincka stała się terenem zastrzeżonym dla poufnych spotkań przywódców
niemieckich. Według rozkładu jazdy z 1938r. na linii
Gołdap-Żytkiejmy-Gąbin kursowały trzy pary pociągów osobowych na dobę.
Sobotnio-niedzielny pociąg kursował tą linią do 1943r. i przywoził w tę
okolicę turystów, grzybiarzy, wędkarzy i narciarzy. Na trasie kursowały
też pociągi towarowe przewożące głównie drewno, a w latach 40 również
kamienie do budowy kwatery Hitlera Wilczy Szaniec
w Gierłoży. W 1945r. wycofująca się Armia Czerwona rozebrała tory i tak
jest do dziś. Wejście na teren wiaduktów jest płatny. Płatny jest też
parking. Nie były to duże sumy, nie mniej jednak zaskoczyło mnie to, bo
gdy szukałam informacji o tym miejscu, nigdzie nie spotkałam się z
cennikiem. Uratował nas wtedy teść z gotówką, bo my mieliśmy ze sobą
tylko karty, a na łące jak okiem sięgnąć żadnego bankomatu. Była to
również niezła lekcja na przyszłość. Nie zawsze można skorzystać z
karty, gotówka za to działa wszędzie. Wiadukty przerzucone są nad doliną
rzeki Błedzianki. Właściwie rzeczki bo jej rozmiary są niewspółmierne
do doliny, którą płynie. Widoki z góry roztaczają się przed nami typowo
sielskie- Mazury
Garbate. Oddychamy pełną piersią i czujemy się błogo. Tylko spojrzenie w
dół wywołuje dreszczyk i sprawia, że mocniej trzymam Basię za rękę.
W
drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o nieczynny wiadukt kolejowy w
pobliżu wsi Kiepojcie. Chcieliśmy też znaleźć dwa bliźniacze mosty nad
rzeką Błudzią tak zwane "Małe Stańczyki",
ale mieliśmy trochę za mało informacji na ich temat i zawróciliśmy jak
się później okazało tuż przed nimi :). Na koniec obiecane jeziorko dla
Basi -plaża w Węgorzewie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz