Sobota tak nam szybko zleciała i okazało się, że już
niedziela i trzeba wracać.
Darek to jednak wiedział co robi, postępując tak oszczędnie z
tymi naszymi bagażami. Nie chciał sobie bagażnika zagracać, żeby mieć dużo
miejsca na słoiczki od mamusi. A, że to towar bezcenny, to nikomu nie trzeba
tłumaczyć i w związku z tym, to mu te braki w bagażu wybaczyłam.
Tym bardziej,
że Darek zgodził się wracać do domu trochę dłuższą trasą i obejrzeć po drodze
ciekawe miejsca. Szkoda tylko, że pogoda się psuje, widać to wyraźnie na coraz
mocniej zachmurzonym niebie, no ale trudno. Byle nie było gradobicia, bo dzieci
przecież tych kasków nie mają.
Wyjeżdżamy z Kętrzyna, ale nawet się nie rozsiadam i
dziewczynkom kurtek nie rozpinam, bo za kilkanaście kilometrów mamy nasz
pierwszy przystanek. I ten pierwszy przystanek wprawił mnie w osłupienie.
Przemalowali mi Św. Lipkę!!! No jak to tak, tak bez pytania, to znaczy może te
malarze to kogoś się pytali czy mogą, ale na pewno nie mnie. Odkąd mnie Darek
zaczął tu przywozić, albo tędy przewozić, czyli jakieś 10 lat wstecz, Św. Lipka
zawsze była żółta i w życiu bym nie pomyślała, że może być inaczej. A jest. No
jest inaczej. No fakt kilka lat jej chyba nie widziałam, ale żeby od razu tak
się zmienić. I nie wiem czy mi się podoba w tej nowej szacie. No ale chodźmy,
przejdziemy się kawałek obejrzymy z bliska co tu nawyczyniali. Na dworze
zrobiło się naprawdę chłodno, więc nasz spacer nie trwał długo, bo ja nie lubię
marznąć. Trwał jednak wystarczająco długo, żeby przyzwyczaić oczy i polubić tę
nową Świętą Lipkę. No jak odjeżdżaliśmy to już mi się podobała. Chyba nawet
bardziej niż ta żółta, teraz wygląda dostojniej.
No i znów wsiadamy do samochodu tylko na kilka minut, bo
kolejny przystanek to Reszel, też dawno przeze mnie nie odwiedzany, a od Św.
Lipki to dosłownie rzut beretem. No taka byle jaka odległość, a Antosia zdążyła
nam usnąć. Ale bardzo nad tym nie ubolewam, bo jest naprawdę zimno. A w takich
warunkach, spacerki mi nie służą. Wysiadam tylko z Basią na chwilkę, bo się
uparła, że chce zobaczyć zamek z bliska. A jeśli dziecko przejawia chęć,
poznawania to nie wolno mu tego utrudniać. Dlatego poświęcę się i opuszczę
ciepłe wnętrze samochodu i pójdę z nią oglądać zamczysko, ale tylko na chwilkę.
No teraz to będziemy jechać dłuższy kawałek do naszego,
ostatniego już przystanku. Olsztynek, nasz cel, przywitał nas mżawką. Nie
rezygnujemy jednak z oględzin, chociaż jest bardzo nieprzyjemnie na
dworze. W zamku mieści się szkoła, więc
do środka się nie dostaniemy, tym bardziej, że jest niedziela. Ale krótki
spacerek wokół, to pomimo niesprzyjającej aury, nawet ja odbędę z ochotą.
Słoiczki rządzą ;-)
OdpowiedzUsuń