niedziela, 10 listopada 2013

Przemalowali mi Świętą Lipkę !

Sobota tak nam szybko zleciała i okazało się, że już niedziela i trzeba wracać.
Darek to jednak wiedział co robi, postępując tak oszczędnie z tymi naszymi bagażami. Nie chciał sobie bagażnika zagracać, żeby mieć dużo miejsca na słoiczki od mamusi. A, że to towar bezcenny, to nikomu nie trzeba tłumaczyć i w związku z tym, to mu te braki w bagażu wybaczyłam.
Tym bardziej, że Darek zgodził się wracać do domu trochę dłuższą trasą i obejrzeć po drodze ciekawe miejsca. Szkoda tylko, że pogoda się psuje, widać to wyraźnie na coraz mocniej zachmurzonym niebie, no ale trudno. Byle nie było gradobicia, bo dzieci przecież tych kasków nie mają.

Wyjeżdżamy z Kętrzyna, ale nawet się nie rozsiadam i dziewczynkom kurtek nie rozpinam, bo za kilkanaście kilometrów mamy nasz pierwszy przystanek. I ten pierwszy przystanek wprawił mnie w osłupienie. Przemalowali mi Św. Lipkę!!! No jak to tak, tak bez pytania, to znaczy może te malarze to kogoś się pytali czy mogą, ale na pewno nie mnie. Odkąd mnie Darek zaczął tu przywozić, albo tędy przewozić, czyli jakieś 10 lat wstecz, Św. Lipka zawsze była żółta i w życiu bym nie pomyślała, że może być inaczej. A jest. No jest inaczej. No fakt kilka lat jej chyba nie widziałam, ale żeby od razu tak się zmienić. I nie wiem czy mi się podoba w tej nowej szacie. No ale chodźmy, przejdziemy się kawałek obejrzymy z bliska co tu nawyczyniali. Na dworze zrobiło się naprawdę chłodno, więc nasz spacer nie trwał długo, bo ja nie lubię marznąć. Trwał jednak wystarczająco długo, żeby przyzwyczaić oczy i polubić tę nową Świętą Lipkę. No jak odjeżdżaliśmy to już mi się podobała. Chyba nawet bardziej niż ta żółta, teraz wygląda dostojniej.

No i znów wsiadamy do samochodu tylko na kilka minut, bo kolejny przystanek to Reszel, też dawno przeze mnie nie odwiedzany, a od Św. Lipki to dosłownie rzut beretem. No taka byle jaka odległość, a Antosia zdążyła nam usnąć. Ale bardzo nad tym nie ubolewam, bo jest naprawdę zimno. A w takich warunkach, spacerki mi nie służą. Wysiadam tylko z Basią na chwilkę, bo się uparła, że chce zobaczyć zamek z bliska. A jeśli dziecko przejawia chęć, poznawania to nie wolno mu tego utrudniać. Dlatego poświęcę się i opuszczę ciepłe wnętrze samochodu i pójdę z nią oglądać zamczysko, ale tylko na chwilkę.

No teraz to będziemy jechać dłuższy kawałek do naszego, ostatniego już przystanku. Olsztynek, nasz cel, przywitał nas mżawką. Nie rezygnujemy jednak z oględzin, chociaż jest bardzo nieprzyjemnie na dworze.  W zamku mieści się szkoła, więc do środka się nie dostaniemy, tym bardziej, że jest niedziela. Ale krótki spacerek wokół, to pomimo niesprzyjającej aury, nawet ja odbędę z ochotą.

1 komentarz: