środa, 1 maja 2013

Zwiedzamy Wielkopolskę

Jedziemy zwiedzać Wielkopolskę. Planowaliśmy wypad w te strony już od bardzo dawna, jednak jakoś się nie składało. Wyjazd jak zwykle na wariata, bo chociaż bardzo chcieliśmy gdzieś pojechać i oboje mieliśmy wolne, to do końca nie było wiadomo czy będzie czym jechać.
Kwestia ta wyjaśniła się dopiero 30 kwietnia, więc rozumie się samo przez się, że wszystko na wariata. Darek załatwiał nocleg przez internet i konsultował ze mną to co znalazł (przez telefon rzecz jasna bo i on i ja w pracy). Wieczorem odebrał mnie z roboty, w drodze do domu ustaliliśmy, że wyjeżdżamy o 7:00 (żeby nie stracić dnia). Do domu wróciliśmy na 24:00. I co tu robić : iść spać, czy się pakować. A może się przespać wstać wcześniej i się spakować. Ale jak wcześniej jak mnie już brakuje czasu. Normalnie pół dnia (w porywach do całego ) się pakuję, a tu tylko 7h do wyjazdu zostało, a jeszcze jak odejmę 20min na jedzenie i 15 na mycie... I co tu robić – siedzę i myślę a minutki uciekają. Dobra Kasiu, decyzja bo tak to do niczego nie dojdziemy. Zmęczenie i strach, że pobudzę dzieci bierze górę nad moją próżnością i postanawiam iść spać i wcześniej wstać. Budzik dzwoni o 5:00 przyciskam dwa razy drzemkę i rezygnuję z kolejnych porannych czynności, żeby tylko jeszcze chwileczkę poprzytulać poduszkę. Dobra jeszcze 5min – daruję sobie mycie włosów- wczoraj myłam- umyję jak zajadę- nie muszą być w samochodzie idealne, albo nie, umyję tylko nie będę suszyć- to jest rozwiązanie przecież same wyschną a ja w tym czasie będę pakować. Rany to już te 5min minęło, przecież ja dopiero rozwiązałam kwestię włosów, a ten już dzwoni, no dobra jeszcze 5min – to już całkiem rozwiązuje kwestię mycia włosów. Kolejne 5min drzemki. Nie będę robić kawy. Po kawie tylko siku mi się chce i ciągle muszę do kuchni zaglądać żeby się jej napić co będzie mi dezorganizować pakowanie (jak już wstanę i je zacznę).Przyciskam guzik drzemka po raz kolejny i pod przymkniętymi powiekami widzę w pełnej krasie absurd tej sytuacji: przecież ostatnie 15 min nie miało nic wspólnego z drzemką! Dobra koniec tego bo w kolejce do pominięcia są już tylko takie czynności jak poranne sikanie i przyodziewek, nie mówiąc już o tym, że siebie już z pakowania wykluczyłam(znaczy to, że będę miała tylko to co założę, pod warunkiem, że już nie nacisnę drzemki bo wtedy może się okazać, że pojadę w tym co założyłam wczoraj, czyli w piżamie). Zebrałam się w sobie i chciałam energicznie wyskoczyć z  łóżka (żeby dodać sobie animuszu), ale moje kończyny nie podeszły z entuzjazmem do tego pomysłu i zostałam na posłaniu, to z kolei wprawiło w osłupienie moją głowę, a efekt jest taki, że leżę dale. Dobra daruję sobie resztę opowiadania pt.:”Jak Kasia wstała”. Grunt, że stało się to faktem. Pomysł zrezygnowania z kawy był kiepski i to bardzo, bo okazało się, że przez tę tonę żwiru pod powiekami nie mogę otworzyć oczu. Ale jestem dzielna i nie wracam do łóżka tylko wyciągam torby i zaczynam zbierać wszystkie niezbędne nam rzeczy. Najpierw dzieci. Ubrania najlepiej im zabrać kompletami. Trzy dni – trzy komplety ktoś by pomyślał, ale ta logika nie znajdzie u mnie zastosowania. Antosi trzeba dodatkowo ze dwa komplety wziąć, bo może trzeba będzie ją przebrać w ciągu dnia, bo przecież może jej się coś przytrafić. No i jeszcze ze dwie pary rajstop i skarpet może, bo jak ciepło będzie bardzo. No tak skarpet to trzeba jej zabrać więcej, bo jak będzie chodziła tylko w skarpetach. I kurtkę drugą gdyby na tę pierwszą coś wylała, albo zwyczajnie uświniła. A do tej drugiej kurtki to jest przecież taki podpinany polar to też go wezmę bo gdyby było bardzo zimno to nie będzie marzła. Jeszcze czapeczkę i chusteczkę, tę w serduszka i tę w kratkę. Bo jak będzie chodzić w spodniach, to ta w kratkę, a jak w sukieni to w serduszka. A wezmę jeszcze ze dwie bluzki, bo przecież może będzie trzeba ją przebrać więcej niż raz dziennie, albo tylko górę ufajda to wystarczy zmienić bluzkę. No tak ale jak dół ubrudzi, to jeszcze spodnie, ale może będzie ciepło to lepiej spódnice. Do spódnicy mogę jej rajstopki założyć nawet jak nie będzie upału. Ale spodnie bardziej praktyczne. Dobra biorę jedno i drugie, nigdy nie wiadomo co się może przydać, a przecież i tak nie będę tego niosła- samochód zawiezie. Jak skończyłam pakować Antosię było prawie wpół do 7 , a szwendając się po całym domu za rzeczami Tosi znosiłam przy okazji stosy rzeczy do zabrania dla nas. Pakowanie Basi to jeszcze większa komedia. Bo ta się wtrąca. W tym będzie chodzić, tego nie założy, to ją ciśnie itd. A przecież też musi mieć zestawy: trzy na zimno, trzy na ciepło, jakby się uświniła, jakby uświniła tylko górę od ciepła, albo od zimna, czy dół … Antośka przynajmniej nie ma jeszcze nic do gadania w tej kwestii. W międzyczasie wstała babcia i zrobiła kawę. Tego mi było trzeba. Po paru łykach się rozkręcę i wszystko pójdzie już jak z płatka. No i tu się okazało, że trochę się zagalopowałam w tym optymistycznym nastroju i popijając kawkę straciłam kilkanaście cennych minut. Darek wstał. Mój kochany mąż już nie pyta czy to wszystko jest mi naprawdę potrzebne. Dziesięć lat mu zajęło, by zrozumieć, że to wszystko jest NAM potrzebne. Ok. 7:30 miałam wypchane trzy torby, koszyk z jedzeniem, torbę podręczną do samochodu, pokrowiec z rzeczami na wieszaku, torbę z laptopem do której dodatkowo upchnęłam wszelkie możliwe ładowarki, torbę z aparatem oczywiście (bo można nie zabrać wszystkiego, ale aparat musi być). Moją torebkę ciągle jeszcze nie zamkniętą, bo próbuję upychać tam, to wszystko co jeszcze może się przydać. Muszę mieć przecież igłę i nitkę, bo Basia w Sandomierzu podarła rajstopy, a ja nie miałam ich czym zacerować. 10 paczek chusteczek higienicznych, bo może mi braknąć w takim miejscu, w którym akurat nie będzie można ich nabyć, a komuś może właśnie kapać z nosa. Większą ilość mokrych chusteczek, bo na pewno dzieci (włącznie z Darkiem) ubrudzą się przy jedzeniu. Grzebień i szczotka do włosów, bo grzebień może mi się przecież połamać w torebce to będę miała szczotkę. Ktoś mógłby zapytać, czemu od razu nie wybrałam szczotki? Odpowiadam: bo grzebień zajmuje mniej miejsca. Notes, długopis, no wiadomo może będzie trzeba coś zapisać, a ja na pewno nie będę mogła znaleźć telefonu w torebce (za to notes i długopis na pewno znajdę :). Patrzę jaki imponujący stos ułożyłam w przedpokoju i jestem z siebie dumna. Tylko czy aby na pewno o czymś nie zapomniałam. W końcu trzy dni będziemy poza domem. Użycie czasu przyszłego jak najbardziej uzasadnione, bo na razie jeszcze jestem w swoim własnym przedpokoju i jak się w miarę szybko nie ogarnę z tym bałaganem to Darek mnie w tym przedpokoju zostawi. Jeszcze siusiu. Wszyscy obowiązkowo. Ja to nawet na zapas, chociaż jak tylko wsiądę do samochodu to od razu mi się zachce. Mam to jak w pęcherzu. Kasia szukająca WC to stały punkt każdej wycieczki. Darek jeszcze robi obchód gospodarstwa domowego i sprawdza czy ze wszystkich gniazdek wtyczki powyciągał i czy okna szczelnie pozamykane, woda i gaz zakręcone. Wychodzimy. Jesteśmy w stanie już to zrobić, bo Darek wcześniej wykonał dwa kursy do samochodu z tobołami. A, Darek jeszcze tylko sprawdzi czy dobrze drzwi oprawił, znaczy czy da radę je wyrwać ze ściany, czy nie. Drzwi jeszcze raz stawiły mu opór, czyli możemy iść. Dopakowujemy cośmy jeszcze przytachali. Dzieci i babcię montujemy na tylnym siedzeniu no i ktoś mógłby pomyśleć, że ruszamy w Polskę. Nic bardziej mylnego. Teraz Daruś będzie nastawiał nawigację. Wszystkie punkty wycieczki przecież musi wpisać, po jakich drogach chce jeździć, że nie będzie zawracał poniżej 100km. Hołowczyc przez 5min sygnału GPS będzie szukał, a mnie się w tym czasie do toalety zachce. No koniec, końców po tym jakże pracowitym poranku ruszamy spod bloku i po kilkunastu minutach jesteśmy już na autostradzie. Humorki nam dopisują, żeby tylko Basia nie nalegała na powtarzanie w kółko jednej, jedynej piosenki, którą Darek umieścił na płycie podróżnej żeby zrobić jej frajdę (za co akurat w tej chwili dałabym mu porządnego kuksańca, ale przecież nie mogę bo samochód z moimi dziećmi prowadzi). Zaczynam też trochę niespokojnie spoglądać w niebo bo miało się przejaśniać, a tu coraz bardziej zachmurzone. No nic, może zostawimy te chmury za sobą, przecież jeszcze kawał drogi przed nami. Po półtorej godzinie jazdy zatrzymujemy się na pierwszy postój za co mój pęcherz jest szczerze wdzięczny. Następny przystanek Kórnik- pierwszy punkt wycieczki. Ponieważ jest to pierwszy dzień długiego weekendu jest tu trochę tłoczno. Ale dziś nic mi nie przeszkadza, nawet ogromna kolejka do wejścia. W parku możemy obserwować jak wiosna szeroko otwiera oczy. Kwitnące magnolie dają pewność, że ta dłuuuuga zima wreszcie się skończyła. Antosia też dostała jakiś zastrzyk energii wiosennej i biega bez opamiętania, zmuszając nas do nabierania formy, co po tak długim okresie uśpienia jest sportem wyczynowym. W Kórniku spędziliśmy ok. 2h. Spacerek alejkami i podziwianie obudzonej już przyrody, bardzo relaksujące, ale teraz trzeba się na kwaterze „zainstalować” i dzieci nakarmić. Jedziemy więc do Poznania. I tu (czyli w Poznaniu), jakoś tak dziwnie pozytywnie :). Nie ma nerwów na skrzyżowaniu, bo stanęliśmy nie na tym pasie, nikt nie trąbi na rondzie, jakoś tak spokojnie i bezpiecznie. Poznań to bardzo sympatyczne miasto, polubiłam je już zza szyby samochodu. Dotarliśmy do miejsca gdzie będziemy nocować. Nic nadzwyczajnego, ale czyściutko i przytulnie, no i co w Poznaniu chyba najistotniejsze – niedrogo. Dzieci nakarmione, jedno przewinięte, drugie z potrzebami poradziło sobie samo. Możemy ruszać w miasto. Postanowiliśmy zajrzeć dzisiaj na poznańską starówkę i w ten sposób wykorzystać resztę dnia. Ponieważ dziś wygląda czasem słońce zza chmur, a jutro może już nie wyjrzeć, postanawiam na ten spacer wystroić się w jedną z kiecek które zabrałam, bo mogę nie mieć już okazji ich założyć (co może  być przez mojego męża zauważone i niezbyt pozytywnie skomentowane). Rajstopki, sukienia, buciki i … I zonk. Wzięłam do sukienki czarne butki na obcasie. Prawy i lewy – niestety różne!!! Nie jest to kompletna para, co prawda oba czarne i z tyłu identyczne, przód niestety nie pozostawia wątpliwości, że jest to para wyrwana z kontekstu. Darek z Babcią mają niezły ubaw, a mnie się płakać chce, przecież tak starannie się pakowałam. A te durne kalosze tak mnie wykiwały. Jak one mogły tak stać koło siebie na tej szafce – tak nie do pary! Trzeba było to pakowanie jednak zacząć od kawy, to może oczy otworzyły by mi się szerzej i zobaczyłabym, że biorę buty nie do pary. No trudno. Nie wrócę przecież do Grodziska po buta (chociaż w przypływie rozpaczy przeszło mi to przez myśl- zaraz jednak wyobraziłam sobie zachowanie Darka gdy mu to proponuję i od razu ten but stracił na znaczeniu). A następnym razem to wezmę wszystkie buty jakie mam na daną porę roku to nie będzie takiej wpadki, „a przecież i tak tego nie niosę – samochód zawiezie”. Ostatecznie na spacer założyłam sukienkę – nie tę którą planowałam, a tę do której mogłam wykorzystać buty które były w kompletnej parze bo znajdowały się na moich nogach w chwili wyjścia z domu. No cóż nie wszystko jednak da się zaplanować, ale przynajmniej będzie co opowiadać wnukom. Popołudnie na starówce, które z założenia miało być spacerem, w rzeczywistości okazało się sprintem za Antosią, która na własną rękę postanowiła odkrywać uroki Poznania. Ku mojej rozpaczy robiła to w biegu nie zatrzymując się w żadnym miejscu nawet na moment, więc dzięki mojej młodszej córce weekend spędzam aktywnie. Bardziej aktywnie niż bym tego chciała.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz