Dzisiaj Basia
oświadczyła, że swędzi ją pod włosami. Zasugerowałam kąpiel. Basia przystała na
tę propozycję i późnym popołudniem Darek wpakował ją do wanny. Po wyciagnięciu
i odsączeniu, dziecko zaczęło się uskarżać na jeszcze mocniejsze swędzenie.
Zdziwiło mnie to bo wciągu dnia nie narzekała. W tej sytuacji dokonaliśmy
bliższych oględzin dziecka i ustaliliśmy, że dziecko ma na ciele czerwone
plamki z maleńkimi krostami (chyba). No i się zaczęło. Darek ma strach w oczach
tak wielki, że mu źrenic nie widać, tylko ten strach. Jego usta choć jeszcze
nieme, krzyczą do mnie: co to będzie do jasnej anielki (wersja light ) ?! Na co
ja spokojnie odpowiadam:
- Pójdziemy jutro do lekarza to zobaczymy.
- No ale Tosia jeszcze nie była szczepiona ( bo to na pewno
odra, różyczka lub inne dziadostwo).
- No wiem, ale co mam w tej sytuacji robić? Przecież jak
jest chora, to jest i już.
No i teraz Daruś jest wkurzony nie tylko na Basi wysypkę,
ale również na moją postawę. On nie potrafi zrozumieć, dlaczego ja nie bzikuję.
A ja nie bzikuję tylko dlatego, że on bzikuje. Ma ten przywilej. No bo co by
było, gdybyśmy oboje bzikowali. Darek jak tylko zobaczył te czerwone placki na
Basi od razu znalazł je u siebie. Wszystko go naraz zaswędziało, wpadł w
rezonans i ledwo mógł utrzymać myszkę od komputera, odpalić google i znaleźć na
Wikipedii wszelkie możliwe wysypki skórne. Potem zadzwonił do Kętrzyna, czy
przypadkiem nie wybuchła tam epidemia eboli. Bo przecież przez weekend tam
właśnie byliśmy. Przy okazji, za moją radą wypytał babcię na jakie choroby
zakaźne chorował jako dziecko. Chciałam go tą informacją trochę uspokoić, dając
do zrozumienia, że pewne rzeczy już ma za sobą. Nie udało się. A teraz chodzi i
się drapie, czym doprowadza mnie do szału i sama zaczynam się drapać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz