czwartek, 18 lipca 2013

Mazury - ciąg dalszy.

A dzisiaj, jak na pokuszenie babcia pyzów nagotowała, pyszne to jest i owszem, ale ja mam zakaz się obżerać co by nie było wstydu na plażę wyjść. Dobra wstyd i tak będzie (rozstępy, cellulit, różowe skórki i Bóg wie co jeszcze, nigdy nie mogę tego rozróżnić, ale na pewno posiadam i fachowe oko wynajdzie u mnie wszystkie te mankamenty, ale przecież ja już nie na spodobanie i tak do tego podchodzę, bo jestem już z tym stanem rzeczy pogodzona). Rozebrać się trzeba, do pilnowania dzieci, bo to nigdy nie wiadomo, kiedy do wody trzeba będzie wskoczyć i wyławiać.


Dzieci tak fajnie wczoraj się bawiły na plaży w Giżycku i ta zatoczka z której jest zrobiony brodzik dość płytka, więc są duże szanse, że woda tam będzie cieplejsza, dlatego dziś znów obieramy ten kierunek. Zaczęło się całkiem fajnie, zamoczyłyśmy się wszystkie. Ale ten nieszczęsny plac zabaw przyciąga Tośkę jak magnez i pomału zaczynamy się złościć. Kiedy nasza frustracja, urosła do tych rozmiarów, że tylko krok dzielił ją od zjawiska zwanego SZAŁ, spakowaliśmy się i opuściliśmy plażę w Giżycku.  Ale żeby nie było przykro Basi, która w niczym nie podpadła, tylko grzecznie się moczyła, jedziemy tam gdzie zawsze prowadzi nas droga, kiedy wszystko inne zawodzi. Czyli Ryn, nasza plaża ulubiona. Pewnie każdy ma takie miejsce, takiego pewniaka, że tam to już nie ma innej opcji, będzie dobrze. Zjeździliśmy kawał mazur w poszukiwaniu jakiegoś innego kąpieliska, godnego następcy, a właściwie zastępcy Rynu, żeby sobie te kąpiele trochę urozmaicić. Trafiliśmy w parę fajnych miejsc(może kiedyś jak je zbiorę w jakąś sensowną całość to je opiszę i wkleję), ale chociaż nieraz pomoczyliśmy się trochę, to w końcu i tak lądowaliśmy w Rynie. Jest to opcja idealna z dziećmi. Kąpielisko strzeżone, na plaży i słońce i cień, linia brzegowa pozwala na swobodne przemieszczanie się dzieci z wody na ląd i odwrotnie, czyli stwarza idealne warunki do zabawy. Nie tylko dla dzieci. W Rynie bowiem powstawały nasze najbardziej udane budowle piaskowe. No niestety tym razem, chociaż Darek bardzo się starał, żadnej nie było dane piąć się do góry, bo Antosia obracała w pył każdą konstrukcję.

Po moich kilkudniowych obserwacjach, doszłam do wniosku, że Tośka to raczej szczurek lądowy będzie. Woda jej się podobała, co prawda, ale w niewielkiej ilości. Na swoje potrzeby zaadoptowała sobie więc kawałek plaży z wykopaną częściowo dziurą, którą razem z Basią pogłębiły i ogrodziły fosą z cieknącego błota. W efekcie czego fosa im się rozpływała. Nie pomagał fakt, że Tośka na fosę ciągle lała wodę, a potem patrząc na konsekwencję swoich poczynań, bardzo żywą gestykulacją i darciem zmuszała nas do ratowania fosy. Po czym wskakiwała do niej z rozpędu chlapiąc solidnie błotem wszystkich wokół. Po kilku takich wejściach Tosi do kałuży, nagle zorientowałam się, że plaża zrobiła się jakaś większa, a teren wokół nas się wyludnił. Antonina jest skuteczna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz