Odbyliśmy już kiedyś taką podróż,
ale byliśmy jeszcze wtedy sami. Jazda z Barbarą, zmuszała nas do
robienia częstych przystanków. I to chyba po tej podróży zaczęłam
planować postoje bardziej świadomie. No rzecz jasna, poza tymi
przystankami które trzeba zrobić natychmiast.
Wakacje 2009 podzielone na dwie części.
Pierwsza połowa w Kętrzynie, bo były większe szanse na ciepełko
do kąpania. Druga połowa w Lelowie bo chcieliśmy się załapać na
„Święto Ciulimu – Czulentu”. A po trasie Darek skręcił na
zamek w Chęcinach. Wyjeżdżając z Kętrzyna nie planowaliśmy tego
przystanku, ale po drodze wszyscy już mieliśmy ogromną ochotę
rozprostować nogi i chwilkę odetchnąć. A że za zakrętem pojawił
się zamek i wyglądał jakby nas zapraszał serdecznie, to
pojechaliśmy.
Na zamku w Checinach spotkała nas mała
i niezbyt miła przygoda. A mianowicie, robiąc zdjęcia i spacerując
sobie beztrosko, zupełnie nieświadomie opuściliśmy na chwilkę
teren zamku, a kiedy chcieliśmy wrócić (to trwało dosłownie 15
min i przez ten czas byliśmy przecież ciągle na wzgórzu zamkowym,
w dodatku w zasięgu wzroku pana biletera, którego minęliśmy
nieświadomie wychodząc), bardzo nieprzyjemny pan bileter focha
strzelił i zaczął nam grozić, że na tych biletach nas już nie
wpuści. Basia w płacz, ja próbuję, tłumaczyć, że to jakby
nadal teren zamku i ciężko się zorientować dokąd jest strefa
biletowa skoro nigdzie nie spotkałam takich informacji, a Basia cały
czas beczy. Ludzie się zaczęli zatrzymywać, kamienie w murze
liczyć i przy okazji podsłuchiwać o co tu chodzi, a Basia beczy
nieprzerwanie, a pan bileter nam tańsze wejście proponuje (jakaś
promocja - myślę sobie). A tu Darek ni z gruszki ni z pietruszki,
do pana, że on chce przełożonego, bo pan nas próbuje naciągnąć,
a ściślej rzecz ujmując to wygląda na wyłudzenie, żeby nie
powiedzieć wyciągnięcie łapówki. Ludzi coraz więcej te kamienie
liczy, a Basia beczy nieustannie. Pan bileter zrobił się czerwony
(nie wiem czy z nerwów, czy ze wstydu), a ja sobie myślę no toś
się chłopie doigrał. No i nam proponuje łaskawie, żebyśmy sobie
już poszli na ten zamek, bo nam dziecko płacze (no rychło wczas
zauważył). Stoję spokojnie tam gdzie mnie zastała ta informacja,
bo doskonale wiem, że my się na razie nigdzie nie wybieramy, niech
się lepiej przygotuje bo, dziecko to mu tu jeszcze chwilę popłacze.
Darek przyłapał pana biletera na jakichś krętactwach i na pewno
nie zrezygnuje puki się troszkę nie odegra. A swoją droga to
należało mu się. No ale szkoda naszego czasu na pana krętacza,
więc daję mężowi do zrozumienia, że może już wystarczy
(delikatnym kopnięciem w kostkę) i oddalamy się z miejsca
zdarzenia.
Ze Święta Ciulimu tamtego nie mam
niestety zbyt atrakcyjnych fotek, bo uwiecznialiśmy na ogół
szaleństwa Barbary. To była jej impreza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz