środa, 5 sierpnia 2009

Z Kętrzyna do Lelowa

Kolejne wykopalisko, czyli efekty mojego odkurzania.

Odbyliśmy już kiedyś taką podróż, ale byliśmy jeszcze wtedy sami. Jazda z Barbarą, zmuszała nas do robienia częstych przystanków. I to chyba po tej podróży zaczęłam planować postoje bardziej świadomie. No rzecz jasna, poza tymi przystankami które trzeba zrobić natychmiast.

Wakacje 2009 podzielone na dwie części. Pierwsza połowa w Kętrzynie, bo były większe szanse na ciepełko do kąpania. Druga połowa w Lelowie bo chcieliśmy się załapać na „Święto Ciulimu – Czulentu”. A po trasie Darek skręcił na zamek w Chęcinach. Wyjeżdżając z Kętrzyna nie planowaliśmy tego przystanku, ale po drodze wszyscy już mieliśmy ogromną ochotę rozprostować nogi i chwilkę odetchnąć. A że za zakrętem pojawił się zamek i wyglądał jakby nas zapraszał serdecznie, to pojechaliśmy.

Na zamku w Checinach spotkała nas mała i niezbyt miła przygoda. A mianowicie, robiąc zdjęcia i spacerując sobie beztrosko, zupełnie nieświadomie opuściliśmy na chwilkę teren zamku, a kiedy chcieliśmy wrócić (to trwało dosłownie 15 min i przez ten czas byliśmy przecież ciągle na wzgórzu zamkowym, w dodatku w zasięgu wzroku pana biletera, którego minęliśmy nieświadomie wychodząc), bardzo nieprzyjemny pan bileter focha strzelił i zaczął nam grozić, że na tych biletach nas już nie wpuści. Basia w płacz, ja próbuję, tłumaczyć, że to jakby nadal teren zamku i ciężko się zorientować dokąd jest strefa biletowa skoro nigdzie nie spotkałam takich informacji, a Basia cały czas beczy. Ludzie się zaczęli zatrzymywać, kamienie w murze liczyć i przy okazji podsłuchiwać o co tu chodzi, a Basia beczy nieprzerwanie, a pan bileter nam tańsze wejście proponuje (jakaś promocja - myślę sobie). A tu Darek ni z gruszki ni z pietruszki, do pana, że on chce przełożonego, bo pan nas próbuje naciągnąć, a ściślej rzecz ujmując to wygląda na wyłudzenie, żeby nie powiedzieć wyciągnięcie łapówki. Ludzi coraz więcej te kamienie liczy, a Basia beczy nieustannie. Pan bileter zrobił się czerwony (nie wiem czy z nerwów, czy ze wstydu), a ja sobie myślę no toś się chłopie doigrał. No i nam proponuje łaskawie, żebyśmy sobie już poszli na ten zamek, bo nam dziecko płacze (no rychło wczas zauważył). Stoję spokojnie tam gdzie mnie zastała ta informacja, bo doskonale wiem, że my się na razie nigdzie nie wybieramy, niech się lepiej przygotuje bo, dziecko to mu tu jeszcze chwilę popłacze. Darek przyłapał pana biletera na jakichś krętactwach i na pewno nie zrezygnuje puki się troszkę nie odegra. A swoją droga to należało mu się. No ale szkoda naszego czasu na pana krętacza, więc daję mężowi do zrozumienia, że może już wystarczy (delikatnym kopnięciem w kostkę) i oddalamy się z miejsca zdarzenia.

Ze Święta Ciulimu tamtego nie mam niestety zbyt atrakcyjnych fotek, bo uwiecznialiśmy na ogół szaleństwa Barbary. To była jej impreza.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz