Według naszych wyliczeń pit złożony był 1 marca. Mijają więc trzy miesiące, a zwrotu jeszcze nie ma. Darek składał pita osobiście, a cały dramat polega na tym, że nie dostał żadnego potwierdzenia z urzędu. O 20:00, jeszcze w miarę spokojnie, mąż mój zastanawiał się głośno, czemu nie dostaliśmy jeszcze zwrotu. Potem zrobił pizze, zjadł, tzn. podzielił się z nami, ale zjadł w sensie, że brzuszek pełny. Wtedy jeszcze w miarę spokojnie się zastanawiał. A później z każdą minutą (z każdą utraconą kalorią), rosła jego paranoja, odwrotnie proporcjonalnie do traconych kalorii. O 22:30, zamiast oglądać kabaret na który czekaliśmy, z pretensją wypisaną na twarzy, próbował obudzić dziecko, wyrzucając papiery z szuflady, w poszukiwaniu czegoś co nie miało prawa tam się znajdować, bo nigdy nie zostało przyniesione do domu. Widząc, że mój mąż popadł w ogólną fiksację i teraz będzie już tylko gorzej, zastosowałam jedyny bezpieczny manewr w tej sytuacji - poszłam spać.
6:00 - Zeznanie trzeba było złożyć do 30 kwietnia. No więc jest już prawie miesiąc po terminie. Jestem pewien, że te huje w tym urzędzie zgubiły nasz pit i teraz nam taką karę dopierdolą... Bo ten hujek, wziął ode mnie te papiery i tam je gdzieś pieprznął pod ladę i założę się, że je zgubił, a ja pierdoła, nie mam żadnego pokwitowania. No i będzie pizda jak huj. - rzekł mój mąż na dzień dobry a Tosia słuchała tatusia.
6:30 Ja:
- O której jedziemy do ciebie do firmy?
- Nie wiem na którą się wyrobimy, bo najpierw idziemy do Urzędu Skarbowego.
Od razu wyłapałam liczbę mnogą. Nie ma co dyskutować. Mąż w desperację popadł i jeszcze gotów się na coś targnąć. Trza iść. No to idziemy. Darek wyjmuje Otrivin z torby, a ja myślę od razu na cholerę mu ten Otrivin w takich ilościach. Bo od rana widzę jak z tym otrivinem zaiwania. No i zagadka wyjaśnia się na moich oczach. On sobie do tego pudełka po Otrivinie papieroski upchnął (zrobione przez jego własną teściową- czyli moja mamę - to tak na marginesie). Tak, moja mama, mojemu mężowi papierosy robi. Chyba nie lubi jak Daruś jest nerwowy, a bez papieroska bywa. Z papieroskiem zresztą też bywa.
No ale idziemy. Nic się nie odzywam, bo jak powiem, że się martwię to będzie:
- A co ja to się nie martwię! Jak ja się martwię. Tak wiem, chcesz mnie w poczucie winy wpędzić. Bo to ja oddawałem. Już nigdy, przenigdy, nigdzie nic nie zaniosę, nie oddam, nie załatwię! Sama będziesz załatwiała, to będziesz miała w razie czego pretensje tylko do siebie!
A jak powiem:
- Nie martw się, jakoś to ogarniemy.
To:
- Ty to się niczym nie przejmujesz! Tak najlepiej. A wiesz jakie to konsekwencje mogą być! Oczywiście nie wiesz! Bo ciebie to nic nie interesuje! Jak będziemy musieli dziecko sprzedać żeby kary zapłacić, to możne się wreszcie zaczniesz martwić. A tak ciągle wszystko na mojej głowie. Wszystko tylko ja, ja, ja... Ale koniec z tym, już nigdy, przenigdy, nie pójdę, nie zaniosę, nie załatwię...
Więc się nie odzywam tylko od czasu do czasu, ściskam go za rękę i mam nadzieję, że on ten gest zrozumie. Ale już widzę na jego twarzy jak kalkuluje: co pierwsze sprzeda, możne na raty rozłoży, bo jestem pewna, że Darek już pomału majątek wyprzedaje. Już pewnie pralkę na alegrze wystawił, samochód, komputer, gitarry...
No ale idziemy.
Nagle między drugim, a trzecim otrivinem, Darek zagaduje konspiracyjnym tonem:
- Damy w urzędzie twój dowód i zapytamy czy wpłynęła twoja deklaracja. Jak jest to istnieje duża szansa, że rozliczenie też jest, bo razem to składałem. A jak nie ma, to poprosimy Kierownika Urzędu i spiszemy protokół przyznania się do winy. To wtedy nic nie powinni nam zrobić, bo sami przyszliśmy, a nie oni to odkryli.
Skąd to wiedział? Bo w nocy przerobił cały kodeks prawa skarbowego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz