Niedziela. Rodzinka w pełnym składzie. No to trzeba to
wykorzystać. No już od kilku dni myślałam o tej niedzieli, ale czekałam jeszcze
na pogodę. Niestety się nie doczekałam.
Pogoda oczywiście jest, jak zawsze, ale
kiepska. I do dalekich wojaży nie nastraja. Ale ja jednak chętnie wyciągnęłabym
domowników z domu i chyba mam nawet niezłą opcję na tę pochmurną niedzielę.
Odbywam z Darkiem konspiracyjne konsultacje, co by dziecku nadziei nie robić,
gdyby ich wynik był niepomyślny. No ale wniosek mój rozpatrzono pozytywnie,
więc jedziemy do Warszawy. Pomysł na ten spacerek podsunęła mi niedawno
Barbara, przypominając, że już bardzo dawno tego miejsca nie odwiedzaliśmy. W drodze do celu Basia próbowała zgadnąć
gdzie ją wieziemy, ale pomimo naszych podpowiedzi, obiekt rozpoznała dopiero na
miejscu.
Kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Warszawie, zoo jako cel wyjść z
Barbarą szczególnie upodobał sobie Darek i oboje byli tam częstymi gośćmi.
Zwłaszcza wtedy, kiedy ja byłam w pracy. Darek zabierając dziecko do zoo miał
gotowy plan zagospodarowania czasu na pół dnia.
Tosia w zoo jeszcze nie była. No to pomyślałam sobie, że
jest to fajna opcja na tę pochmurną niedzielę, bo nawet gdyby nam kropić
zaczęło, to w zoo zawsze gdzieś można się schować, a i odległość od domu
niewielka, to logistyka nie wymagająca.
Pod warszawskim zoo, w niedzielę problem z parkowaniem mamy
jak w banku, więc przygotowuję na ten problem nasz wesoły autobus w drodze do
celu. Bo jak mi się kierowca zdenerwuje w trakcie robienia kolejnego kółka, w
poszukiwaniu miejsca postojowego, to jeszcze do domu zawróci i ze spaceru
będzie klops.
Po zaparkowaniu, w sporej odległości od wejścia, idziemy na
ten nasz spacer. Niestety trochę się jeszcze ochłodziło i jakby niebo zrobiło
się ciemniejsze. No i okazało się, że za mocno poczułam już tę nadchodzącą
wiosnę i strój mój nie jest dostosowany do panującej temperatury, reasumując
trochę marznę. Dzieciom moim temperatura chyba odpowiada, bo biegają
zadowolone. Tylko Antosia coś mało zainteresowana zwierzątkami. Myślałam, że
słoń, czy żyrafa zrobią na niej większe wrażenie. Tosi uwagę przykuwają jednak
zwierzątka w rozmiarze mini. Za wyjątkiem lwa, który dał nam mały popis swoich
możliwości i zyskał wielką fankę w osobie Antosi, i do końca wizyty Tosia
próbowała zaryczeć tak jak on.
W zoo spędziliśmy trochę ponad dwie godziny. Krótko, ale ta
pogoda taka sobie i wszyscy już marzą o tym żeby się ogrzać. Jedziemy więc
najkrótszą drogą do domu, bo tam czeka na nas gorący rosół.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz