niedziela, 23 marca 2014

Alternatywa na niepogodę.



Niedziela. Rodzinka w pełnym składzie. No to trzeba to wykorzystać. No już od kilku dni myślałam o tej niedzieli, ale czekałam jeszcze na pogodę. Niestety się nie doczekałam.
Pogoda oczywiście jest, jak zawsze, ale kiepska. I do dalekich wojaży nie nastraja. Ale ja jednak chętnie wyciągnęłabym domowników z domu i chyba mam nawet niezłą opcję na tę pochmurną niedzielę. Odbywam z Darkiem konspiracyjne konsultacje, co by dziecku nadziei nie robić, gdyby ich wynik był niepomyślny. No ale wniosek mój rozpatrzono pozytywnie, więc jedziemy do Warszawy. Pomysł na ten spacerek podsunęła mi niedawno Barbara, przypominając, że już bardzo dawno tego miejsca nie odwiedzaliśmy.  W drodze do celu Basia próbowała zgadnąć gdzie ją wieziemy, ale pomimo naszych podpowiedzi, obiekt rozpoznała dopiero na miejscu.

Kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Warszawie, zoo jako cel wyjść z Barbarą szczególnie upodobał sobie Darek i oboje byli tam częstymi gośćmi. Zwłaszcza wtedy, kiedy ja byłam w pracy. Darek zabierając dziecko do zoo miał gotowy plan zagospodarowania czasu na pół dnia.
Tosia w zoo jeszcze nie była. No to pomyślałam sobie, że jest to fajna opcja na tę pochmurną niedzielę, bo nawet gdyby nam kropić zaczęło, to w zoo zawsze gdzieś można się schować, a i odległość od domu niewielka, to logistyka nie wymagająca.

Pod warszawskim zoo, w niedzielę problem z parkowaniem mamy jak w banku, więc przygotowuję na ten problem nasz wesoły autobus w drodze do celu. Bo jak mi się kierowca zdenerwuje w trakcie robienia kolejnego kółka, w poszukiwaniu miejsca postojowego, to jeszcze do domu zawróci i ze spaceru będzie klops.

Po zaparkowaniu, w sporej odległości od wejścia, idziemy na ten nasz spacer. Niestety trochę się jeszcze ochłodziło i jakby niebo zrobiło się ciemniejsze. No i okazało się, że za mocno poczułam już tę nadchodzącą wiosnę i strój mój nie jest dostosowany do panującej temperatury, reasumując trochę marznę. Dzieciom moim temperatura chyba odpowiada, bo biegają zadowolone. Tylko Antosia coś mało zainteresowana zwierzątkami. Myślałam, że słoń, czy żyrafa zrobią na niej większe wrażenie. Tosi uwagę przykuwają jednak zwierzątka w rozmiarze mini. Za wyjątkiem lwa, który dał nam mały popis swoich możliwości i zyskał wielką fankę w osobie Antosi, i do końca wizyty Tosia próbowała zaryczeć tak jak on.
W zoo spędziliśmy trochę ponad dwie godziny. Krótko, ale ta pogoda taka sobie i wszyscy już marzą o tym żeby się ogrzać. Jedziemy więc najkrótszą drogą do domu, bo tam czeka na nas gorący rosół. 












































     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz