11 Listopada rano.
Wszyscy w domu, co nam się bardzo rzadko ostatnio zdarza. I co tu zrobić z takim dniem. Za oknem sporo chmur, ale słońce dzielnie walczy i po pewnym czasie przebija się przez te szarą zasłonę. Najpierw na krótkie chwilki, a potem już świeci na całego. Czemu o tym piszę, bo był to istotny element późniejszych wydarzeń.
Po śniadaniu powróciła dyskusja pod tytułem „co tu z takim wolnym dniem zrobić”. Daruś zaproponował spacer po Łodzi. Ok no to jedziemy. No jedziemy oczywiście, ale ja przecież muszę włosy umyć. A tymczasem słońce chowa się za chmury. No to jak do Łodzi bez słońca (ja). No to może jednak spacer w Grodzisku i coś w domu porobimy (ja). No dobra. Darek rozkręca mikrofalę, bo coś tam będzie czyścił, żeby mu się grill nie palił, a tu słońce wychodzi. No to może jednak jedziemy(ja)? No to zbierać się – jedziemy(Dr). Ale jak zbierać się – w sensie, że szybko, jak ja nie wiem w co dzieci ubrać i gdzie są moje zimowe pantofle (jeszcze ich po przeprowadzce nie zlokalizowałam). No już prawie torbę dla Antosi spakowałam, włosy już, już miałam suszyć – słońce zaszło. No to ja już nie wiem, jedziemy czy nie jedziemy. Za to wiem na pewno, że Darek żałuje gorzko, że w ogóle się na temat tej Łodzi odezwał. Przychodzę do niego, do tej kuchni z rozebraną mikrofalą i po raz któryś tam pytam:”co robimy?”. „Czego ty chcesz?”. „Żebyś podjął męską decyzje”. „To się ubieraj – jedziemy”. Jeszcze tylko chrupki dla Antosi i wiaderko na chorobę lokomocyjną Basi i do Łodzi. Spacerek się udał wyśmienicie. Łódź mnie po raz drugi urzekła. Ma to miasto jakiś taki klimat swojskiego podwórka. Żałuję, że nie mieliśmy więcej czasu na odkrywanie Łodzi, ale obiecałam sobie, że wrócę tam w bardziej sprzyjających okolicznościach (czyt. bez dzieci), bo mam ochotę samotnie poszwendać się po Łódzkich uliczkach.
Wszyscy w domu, co nam się bardzo rzadko ostatnio zdarza. I co tu zrobić z takim dniem. Za oknem sporo chmur, ale słońce dzielnie walczy i po pewnym czasie przebija się przez te szarą zasłonę. Najpierw na krótkie chwilki, a potem już świeci na całego. Czemu o tym piszę, bo był to istotny element późniejszych wydarzeń.
Po śniadaniu powróciła dyskusja pod tytułem „co tu z takim wolnym dniem zrobić”. Daruś zaproponował spacer po Łodzi. Ok no to jedziemy. No jedziemy oczywiście, ale ja przecież muszę włosy umyć. A tymczasem słońce chowa się za chmury. No to jak do Łodzi bez słońca (ja). No to może jednak spacer w Grodzisku i coś w domu porobimy (ja). No dobra. Darek rozkręca mikrofalę, bo coś tam będzie czyścił, żeby mu się grill nie palił, a tu słońce wychodzi. No to może jednak jedziemy(ja)? No to zbierać się – jedziemy(Dr). Ale jak zbierać się – w sensie, że szybko, jak ja nie wiem w co dzieci ubrać i gdzie są moje zimowe pantofle (jeszcze ich po przeprowadzce nie zlokalizowałam). No już prawie torbę dla Antosi spakowałam, włosy już, już miałam suszyć – słońce zaszło. No to ja już nie wiem, jedziemy czy nie jedziemy. Za to wiem na pewno, że Darek żałuje gorzko, że w ogóle się na temat tej Łodzi odezwał. Przychodzę do niego, do tej kuchni z rozebraną mikrofalą i po raz któryś tam pytam:”co robimy?”. „Czego ty chcesz?”. „Żebyś podjął męską decyzje”. „To się ubieraj – jedziemy”. Jeszcze tylko chrupki dla Antosi i wiaderko na chorobę lokomocyjną Basi i do Łodzi. Spacerek się udał wyśmienicie. Łódź mnie po raz drugi urzekła. Ma to miasto jakiś taki klimat swojskiego podwórka. Żałuję, że nie mieliśmy więcej czasu na odkrywanie Łodzi, ale obiecałam sobie, że wrócę tam w bardziej sprzyjających okolicznościach (czyt. bez dzieci), bo mam ochotę samotnie poszwendać się po Łódzkich uliczkach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz