Trzeba być
konsekwentnym. Śmiałam się ja, pośmiejcie się ze mnie. Sytuacja jest taka, że brakuje mi jednej
naklejki do świeżaka. Tak zbieram to cholerstwo. Niby człowiek wie, niby zdaje
sobie sprawę z używanych w handlu metod manipulacji. Zna działanie tego
mechanizmu, a jednak daje się wkręcić. Czemu? Mnie wystarczył jeden argument
usprawiedliwiający: przecież i tak robię tam zakupy. No i dziecko prosiło. A
co, dziecku odmówisz?
W pierwszej edycji była truskawka Tosia – imię mojej
młodszej córki. W drugiej, borówka Barbara – imię mojej starszej córki. Jak w
następnej wystąpi dyń Darek, to już będzie jasne, że wzięli na celownik moją
rodzinę. Tym razem zbieranie było ekstremalne, bo trzeba było jeszcze
zgromadzić naklejki na kontrakt małżeński. Otóż siostrzenica zaczęła zbierać na
groszka Grzesia, ale biedronkę zamknęli. Grześ miał być mężem dla Marysi, tej
marchewki z poprzedniej edycji. Więc trochę się działo. Emocje, emocje, emocje.
Po wykonaniu normy, dalej zbierałam te naklejki, z myślą, że może tego juniora
jeszcze zgarniemy. Poza tym: wkurzajom mnie te ludzie, co się rzucają do każdego, kto tych naklejek odmawia przy kasie. Więc brałam. I jak pokazał raport
naklejkowy, poszybował nam konsumpcjonizm i uzbierałam prawie na kolejnego
świeżaka. Prawie. Jednej mi zabrakło! Niby czytałam. Przeczytałam co
przeczytałam, a zrozumiałam co chciałam. Poszłam w poniedziałek do biedronki po
tę ostatnią naklejkę. Napakowałam koszyk towaru, wydałam 70zł, upominam się o
naklejki, a pani mnie uświadamia, że naklejki rozdawali do 19. Do wczoraj. Mało
się nie popłakałam. Bo mnie brakuje jednej! Zebrałam się z tej kasy, załamana.
I co ja teraz mam zrobić? Jak żyć? Idę do tego domu, z tymi siatami, jajka
podrożały, masło podrożało, skąd tu teraz wziąć naklejkę. No nie przestane o
tym myśleć. Wraca Basia ze szkoły, ja jej mówię, jaki dramat mamy, a ona że to
jest nic, ona to ma dopiero dramat – jej ulubiony youtuber zawiesił działalność.
No głupszej rzeczy nie słyszałam. To ma być dramat? Ja nie mam naklejki.
Chociaż przetrzepałam portfel, kieszenie kurtek i spodni, z nadzieją, że gdzieś
się zapodziała jakaś. Ale przecież wiem, że nie mogła się zapodziać, bo
pilnowałam ich jak oka w głowie. Mówię do Basi:
- Córcia, weź się
jutro zapytaj w klasie, może ktoś ma jedną naklejkę luźną, co już jej nie
wykorzysta.
- Mamo, są pewne
granice. Nie będę dla ciebie zbierać naklejek na chorom curke.
- Dla mnie? –
jestem autentycznie oburzona – Przecież ja to robię dla was.
- Kogo ty chcesz
oszukać? Robisz zakupy w kwocie 40 zł, lub jej wielokrotności. Obliczasz zawartość
koszyka. Odkładasz, dokładasz. Nie dokupujesz mleka, bo czekasz, aż uzbiera się
lista za cztery dych. Zawsze masz w zakupach choć dwie marchewki, przestałaś
chodzić do drogerii i okolicznych sklepów i całe zaopatrzenie robisz w biedrze.
Nawet pies, musi chrupać karmę z biedronki, bo ten jego worek to trzy naklejki.
Ojcu w delegacji kazałaś na zakupy do biedronki chodzić. Nawet na niego
warczałaś jak się tłumaczył, że nie wyda dziennie 40zł, żeby sobie zakupił raz a
dobrze. Co z tego, że nie ma lodówki. Puszki niech je.
Jestem oburzona. I
obrażona. To ja dla nich na świeżki zbieram, a ona tak mi się odwdzięcza.
- Dobra. Nie
będzie następnego razu. Nie dam się więcej w to wrobić.
- Czemu?
- No jak to czemu,
przecież przed chwilą mi taki obraz sytuacji nakreśliłaś, że w psychiatrze moja
ostatnia nadzieja.
- Mamo wyluzuj,
zbieraj naklejki, te twoje dziwactwa są nawet zabawne.
Słyszymy pukanie
do drzwi. Do dziewczynek przyszedł sąsiad. Widziałam kiedyś, u nich za szybą
album do zbierania świeżaków, może mają jakąś wolną naklejkę. Żeby już nie
zmuszać Basi do żebraniny, sama go zagadałam. I okazuje się, że ma. Hura! Że
może mi jedną oddać, bo oni mają tylko dwanaście to i tak już nie wykorzystają.
Matko co za ulga. Jakiś czas później przyszła po sąsiada mama, więc mu jeszcze
przy niej przypominam o obietnicy, bo dzieciak to może zapomnieć. A mama
informuje, że to raczej nic z tego, bo wkleiła wszystkie do albumu. No to ja odkleję.
Mama, że to się nie uda, a ja że musi się udać i wyłudzam dalej te naklejki,
pomimo jej wyraźnej konsternacji. W końcu sąsiadka kapituluje i podpowiada:
może żelazkiem. No, albo nad parą, albo żyletką zeskrobię, ewentualnie wytnę i
przykleję kropelką. Już ja na pewno wydrę tę naklejkę z albumu. Bez obaw.
Obiecała, że jutro poda przez syna. Dobra. Ale obiecanki cacanki, a ja wole
mieć pewność. Dzwonię do siostry i nakreślam sytuację. Ma się popytać po
znajomych, uruchomić wici i jutro oddzwonić. Jeszcze Darek, może jemu się
gdzieś w portfelu zaplątała. Pamiętam, że kiedyś jakoś za mało mi oddał i tak nielogicznie,
pięć chyba, może jedna gdzieś mu się zapodziała. Niech szuka. Niech działa. No
i po raz kolejny mąż uratował moją psychikę, przed psychozą i przysłał wiadomość,
że ma brakującą naklejkę.
Napisane ku
przestrodze. Sami sobie wyciągajcie wnioski.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz