czwartek, 1 stycznia 2015

Dzieci, dzięki Bogu, mam zdrowe.

Trzeba być konsekwentnym. Śmiałam się ja, pośmiejcie się ze mnie. Sytuacja jest taka, że brakuje mi jednej naklejki do świeżaka. Tak zbieram to cholerstwo. Niby człowiek wie, niby zdaje sobie sprawę z używanych w handlu metod manipulacji. Zna działanie tego mechanizmu, a jednak daje się wkręcić. Czemu? Mnie wystarczył jeden argument usprawiedliwiający: przecież i tak robię tam zakupy. No i dziecko prosiło. A co, dziecku odmówisz?
W pierwszej edycji była truskawka Tosia – imię mojej młodszej córki. W drugiej, borówka Barbara – imię mojej starszej córki. Jak w następnej wystąpi dyń Darek, to już będzie jasne, że wzięli na celownik moją rodzinę. Tym razem zbieranie było ekstremalne, bo trzeba było jeszcze zgromadzić naklejki na kontrakt małżeński. Otóż siostrzenica zaczęła zbierać na groszka Grzesia, ale biedronkę zamknęli. Grześ miał być mężem dla Marysi, tej marchewki z poprzedniej edycji. Więc trochę się działo. Emocje, emocje, emocje. Po wykonaniu normy, dalej zbierałam te naklejki, z myślą, że może tego juniora jeszcze zgarniemy. Poza tym: wkurzajom mnie te ludzie, co się rzucają do każdego, kto tych naklejek odmawia przy kasie. Więc brałam. I jak pokazał raport naklejkowy, poszybował nam konsumpcjonizm i uzbierałam prawie na kolejnego świeżaka. Prawie. Jednej mi zabrakło! Niby czytałam. Przeczytałam co przeczytałam, a zrozumiałam co chciałam. Poszłam w poniedziałek do biedronki po tę ostatnią naklejkę. Napakowałam koszyk towaru, wydałam 70zł, upominam się o naklejki, a pani mnie uświadamia, że naklejki rozdawali do 19. Do wczoraj. Mało się nie popłakałam. Bo mnie brakuje jednej! Zebrałam się z tej kasy, załamana. I co ja teraz mam zrobić? Jak żyć? Idę do tego domu, z tymi siatami, jajka podrożały, masło podrożało, skąd tu teraz wziąć naklejkę. No nie przestane o tym myśleć. Wraca Basia ze szkoły, ja jej mówię, jaki dramat mamy, a ona że to jest nic, ona to ma dopiero dramat – jej ulubiony youtuber zawiesił działalność. No głupszej rzeczy nie słyszałam. To ma być dramat? Ja nie mam naklejki. Chociaż przetrzepałam portfel, kieszenie kurtek i spodni, z nadzieją, że gdzieś się zapodziała jakaś. Ale przecież wiem, że nie mogła się zapodziać, bo pilnowałam ich jak oka w głowie. Mówię do Basi:
- Córcia, weź się jutro zapytaj w klasie, może ktoś ma jedną naklejkę luźną, co już jej nie wykorzysta.
- Mamo, są pewne granice. Nie będę dla ciebie zbierać naklejek na chorom curke.
- Dla mnie? – jestem autentycznie oburzona – Przecież ja to robię dla was.
- Kogo ty chcesz oszukać? Robisz zakupy w kwocie 40 zł, lub jej wielokrotności. Obliczasz zawartość koszyka. Odkładasz, dokładasz. Nie dokupujesz mleka, bo czekasz, aż uzbiera się lista za cztery dych. Zawsze masz w zakupach choć dwie marchewki, przestałaś chodzić do drogerii i okolicznych sklepów i całe zaopatrzenie robisz w biedrze. Nawet pies, musi chrupać karmę z biedronki, bo ten jego worek to trzy naklejki. Ojcu w delegacji kazałaś na zakupy do biedronki chodzić. Nawet na niego warczałaś jak się tłumaczył, że nie wyda dziennie 40zł, żeby sobie zakupił raz a dobrze. Co z tego, że nie ma lodówki. Puszki niech je.
Jestem oburzona. I obrażona. To ja dla nich na świeżki zbieram, a ona tak mi się odwdzięcza.
- Dobra. Nie będzie następnego razu. Nie dam się więcej w to wrobić.
- Czemu?
- No jak to czemu, przecież przed chwilą mi taki obraz sytuacji nakreśliłaś, że w psychiatrze moja ostatnia nadzieja.
- Mamo wyluzuj, zbieraj naklejki, te twoje dziwactwa są nawet zabawne.
Słyszymy pukanie do drzwi. Do dziewczynek przyszedł sąsiad. Widziałam kiedyś, u nich za szybą album do zbierania świeżaków, może mają jakąś wolną naklejkę. Żeby już nie zmuszać Basi do żebraniny, sama go zagadałam. I okazuje się, że ma. Hura! Że może mi jedną oddać, bo oni mają tylko dwanaście to i tak już nie wykorzystają. Matko co za ulga. Jakiś czas później przyszła po sąsiada mama, więc mu jeszcze przy niej przypominam o obietnicy, bo dzieciak to może zapomnieć. A mama informuje, że to raczej nic z tego, bo wkleiła wszystkie do albumu. No to ja odkleję. Mama, że to się nie uda, a ja że musi się udać i wyłudzam dalej te naklejki, pomimo jej wyraźnej konsternacji. W końcu sąsiadka kapituluje i podpowiada: może żelazkiem. No, albo nad parą, albo żyletką zeskrobię, ewentualnie wytnę i przykleję kropelką. Już ja na pewno wydrę tę naklejkę z albumu. Bez obaw. Obiecała, że jutro poda przez syna. Dobra. Ale obiecanki cacanki, a ja wole mieć pewność. Dzwonię do siostry i nakreślam sytuację. Ma się popytać po znajomych, uruchomić wici i jutro oddzwonić. Jeszcze Darek, może jemu się gdzieś w portfelu zaplątała. Pamiętam, że kiedyś jakoś za mało mi oddał i tak nielogicznie, pięć chyba, może jedna gdzieś mu się zapodziała. Niech szuka. Niech działa. No i po raz kolejny mąż uratował moją psychikę, przed psychozą i przysłał wiadomość, że ma brakującą naklejkę.

Napisane ku przestrodze. Sami sobie wyciągajcie wnioski.       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz