czwartek, 30 lipca 2015

Kierunek Kętrzyn. Nie najkrótszą drogą.


Jedziemy do Kętrzyna. A ja nie wiem jak to zgrabnie ująć. Trudno się pisze o rzeczach oczywistych. Oczywiście, że do babci i dziadka. Oczywiście, że do bloku na Moniuszki. Oczywiście, że z wielką przyjemnością. Już od kilku lat noszę się z zamiarem napisania o Kętrzynie chociaż krótkiej notki informacyjnej. Idzie mi to opornie. Bo najtrudniej się pisze, o rzeczach najważniejszych. Słowa, wyrazy, opisy, których używamy, wydają się za słabe. Jakby brakowało im mocy. Nie wyrażają się tak dobitnie jak byśmy chcieli. Nie oddają stanu ducha i emocji.
Napisać, że Kętrzyn to miasto historycznie zakorzenione w Prusach; że Krzyżacy postawili tu obronny kościół i zamek i otoczyli miasto murami, a i tak zbuntowane mieszczaństwo zamordowało im prokuratora Wolfganga Sauera; że był kiedyś trzecim najbogatszym miastem Prus; że jego patronem jest człowiek wielki hartem ducha; że w miejskim jeziorku podobno stoi czołg; że produkowano tu kiedyś farelki, a WARMIA szyje swoje garnitury od prawie 60 lat;  i że wzięłam tu ślub (jeden) to, to jest zdecydowanie za mało, żeby oddawało stan moich emocji, kiedy o Kętrzynie mowa. Powiedzieć o nim jedynie, miasto – zurbanizowany kawałek ziemi – w sytuacji kiedy moja Basia, na tej ziemi, stawiała pierwsze kroki. W parku pod zamkiem obdarła pierwszy raz kolano. Jeździła do babci na działkę wyrywać jej co ładniejsze kwiatki, wylądowała w szpitalu z rota wirusem i to tu uczyła się być dzieckiem, a ja uczyłam się być mamą. W świetle tych wydarzeń powiedzieć, że to miejsce na mapie z dużym skupiskiem budynków, to zaniedbanie. Dlatego nie pisałam. Tak długo nie pisałam. Uznałam jednak, że Kętrzynowi należy się jakiś stosowniejszy opis. Czy jest stosowny – nie wiem. Jest emocjonalny – na pewno. I na pewno jest - niewystarczający.
Do tego Kętrzyna, tym razem, jedziemy tak trochę odwrotnie. Nie po tej stronie kraju, co zawsze. Bo ja mam plan. I pomysły różne. I wymyśliłam trasę z przystankami. Czas mamy. Cały dzień możemy jechać, im później zajedziemy, tym krócej dzieci będą okupować dziadka komputer. Czyli ja to robię dla ich zdrowia. Jakby się ktoś nie zorientował. Cała frajda (moja), jest tylko przy okazji.  
Choroszcz letnia rezydencja wybudowana dla Jana Klemensa Branickiego. Tego samego który przebudował pałac w Białymstoku. I chociaż pałacyk był niewielki, posiadał zaledwie 22 pomieszczenia, to odbywały się w nim imprezy, które wprawiały w zdumienie nawet francuskiego imigranta zwanego także ambasadorem. Pałacyk został wybudowany na sztucznej wyspie, otoczonej wodami kanałów, będących częścią założenia parkowego. Ten podmokły teren powodował szybkie murszenie fundamentów i niszczenie budynku. Dlatego zaledwie po kilkunastu latach użytkowania, Branicki zarządził jego rozbiórkę i budowę kolejnego. Prawie identycznego, w tym samym miejscu. Bo kto bogatemu zabroni. Ponieważ pałacyk był za mały dla licznych i wysoko postawionych gości hetmana razem z odbudową powstały również zabudowania dla gości i obsługi tych gości. A lansowały się tam takie osoby jak August III (król), czy inny, ale tego samego pokroju - Stanisław August. Czasy świetności pałacu skończyły się wraz ze śmiercią jego fundatora. Duży wpływ miał na to fakt iż rzeczony fundator zmarł bezpotomnie. Od tego czasu było już tylko gorzej. Pałac wydzierżawiono na potrzeby fabryki włókienniczej. Wtedy go przebudowano i wyburzono niektóre zabudowania. Zasypano część kanałów i nikt już nie zawracał sobie głowy parkiem pałacowym. Kolejnym niechlubnym zarządcą w pałacu był szpital. W tym czasie budynek bardzo podupadł. Finałem tego zaniedbania była rozbiórka. Po II wojnie światowej panowie mający władzę zdecydowali o odbudowie pałacu i rekonstrukcji parku. Na dzień dzisiejszy mieści się tam Muzeum Wnętrz Pałacowych.














Wsiedliśmy do samochodu, jedziemy kawałek, ale krótki, bo w niewielkiej odległości od Choroszczy jest wszakże Tykocin. Byłam już kiedyś, ale przecież grzechem byłoby nie skorzystać. Tym bardziej, że kocham to miejsce miłością agresywną. Lubię tam oddychać. Wciągać powietrze, aż po koniuszki palców u stóp. Aż pod paznokcie. Podrapać się historią. A jest z czym. Zamek w Tykocinie, ma nie tylko przeszłość, ale i przyszłość się przed nim maluje obiecująca. Kościół parafialny pw. Świętej Trójcy i zespół klasztorny bernardynów wybudowany z inicjatywy Jana Klemensa Branickiego. Synagoga „duża”, synagoga „mała” to dowody koegzystencji, różnych kultur i wyznań na tych terenach. Pomnik Stefana Czarneckiego, który jest wymieniany jako drugi najstarszy świecki pomnik w kraju. Tuż zaraz za Kolumną Zygmunta. Alumnat wojskowy, dom Bagieńskich, rezydencja ekonomiczna, wiatrak koźlak, stalowy most na rzece Narwi i to czego zobaczyć nie można, a trzeba poczuć – klimat. Klimat w którym przenikają się przeszłość z teraźniejszością. 







  
Kiermusy. Miejsce na mapie Polski będące kolonią wsi Nieciece. Może być, że tylko mnie urzekł absurd tej sytuacji. Musiałam to napisać. A co poza tym? No właśnie trudno powiedzieć. A dokładniej – ja nie wiem co powiedzieć, napisać o tym miejscu. Jest to na pewno nietuzinkowe przedsięwzięcie. Nie spotkałam bowiem podobnego produktu turystycznego. Jest tam ciekawie, nie powiem. Drewniane domki pięknie się prezentują, to coś z kamienia, co stoi w polu, trochę intryguje – z różnych powodów, żubry, których nie było w zagrodzie i Karczma Rzym, gdzie ugoszczono nas posiłkiem wyśmienitym. Tyle. Tyleśmy widzieli i generalnie takie są moje wrażenia po tej wizycie. Czy się wybiorę ponownie? Jeśli będę w okolicy i będę głodna – to tak.


























Pojechaliśmy jeszcze w trakcie tej podróży do Ełku. Chciałam koniecznie zobaczyć z bliska zamek. No i ten zamek to jest obraz nędzy i rozpaczy. I nie chodzi mi tu wcale o to, że ruina. Lubię i ruiny. Te zabezpieczone, uporządkowane i te nie całkiem, nie koniecznie. Jednak zamek w Ełku jest okaleczony działaniami przystosowującymi go do roli więzienia. Wygląda to dramatycznie. I mocno irytuje jego obecny stan. Irytować zaczyna mnie również dzisiejsza pogoda. Ja jadę na mazury. Mam ochotę zażywać kąpieli, a tu co przystanek to mi zimniej. W Ełku to wręcz chłodem powiało. A miały być 30 stopniowe upały – to ja się pytam gdzie? Gdzie te upału się podziały? Jedziemy do Kętrzyna. Trochę wolnego mamy. Może się jeszcze rozciepli.










2 komentarze:

  1. Jak to się stało, że ja dopiero teraz odkryłam tego bloga?!?!
    Świetny.
    Od teraz będę tu czestym gościem. Pozdrawiam bardzo bardzo. Kaśka Czaykowska

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam. Będzie mi bardzo miło :). I dziękuję za komentarz, bo tego mam uciążliwy niedosyt :).

      Usuń