No dotarliśmy do Kętrzyna. Na te mazury wyczekiwane
szczególnie przez Basię. Ale pogoda taka sobie. Co prawda nie pada, ale ten
stan rzeczy może się w każdej chwili zmienić. No i temperatura nie bardzo na
kąpanie pozwala.
To znaczy mors, to pewnie by się porządnie spocił, ale my tak
zahartowani nie jesteśmy. Barbara oczywiście jest innego zdania, ale akurat w
tym wypadku jej zdanie nie będzie brane pod uwagę. Kąpanie odpada, no ale
trzeba czas jakoś zorganizować, energii z dzieci upuścić bo dziadkom chałupę
rozniosą. Wpadłam więc na pomysł wyjazdu do Giżycka. Miasto to do tej pory
odwiedzane było przez nas ze względu na kąpielisko, ale przecież w Giżycku
Twierdza jest. A ja tam, w tej twierdzy jeszcze nie byłam. No ale, Daruś zaczął
kręcić nosem na te moją propozycję i tak chwilkę się zastanawiał, ponieważ
jednak z tych jego rozmyślań nic nie wynikło, więc z braku innych propozycji,
wcieliliśmy w życie mój plan. Czyli jedziemy do Twierdzy Boyen. Za namową Basi
zabieram też wiadro, łopatki i grabki, bo jak się nie rozpada to zajrzymy na
plażę, ale tylko w piachu się pobawić,
bez moczenia.
Po przyjeździe do Giżycka niebo nie wyglądało zbyt ciekawie.
Jedna kiedy byliśmy już w twierdzy słońce czasem przebijało się przez chmury i
zrobiło się całkiem przyjemnie. A twierdza mnie zaskoczyła, przede wszystkim
swoim rozmiarem. To naprawdę duży obiekt i jest gdzie się szwendać. Na Darku
obiekt ten nie robił jednak dobrego wrażenia i jasno dawał mi do zrozumienia,
że jest tu tylko dlatego, że potrzebowałam kierowcy. Dzieci, no cóż też średnio
zachwycone. Swobody nie miały za wiele, bo miejsce obfituje w wiele
niebezpiecznych zakamarków, ale Antosi wystarczyły drewniane schody, żeby się
dobrze pobawić i przy okazji uświadomić mamie jaką ma kondycję, bo po trzecim
spacerku z góry na dół i pod górę, mama się zasapała i nie chciała więcej
kursować. Basia już trochę bardziej zainteresowana była oglądanymi obiektami i
zmuszała Darka do wysiłku intelektualnego, zadawanymi pytaniami. Ja też jakimś
zagorzałym fanem, tego typu budowli militarnych nie jestem, ale ta wizyta mnie
się akurat podobała. Fajny spacer, bardzo urozmaicony, co jest dość zrozumiałe
na tak dużym obiekcie. I zieleni dużo. Na koniec wizyty coś nam pokropiło. No i
Basi od razu humor się stracił. Bo miała być plaża. Co prawda tylko
piaskownica, ale zawsze. Jednak kiedy wracaliśmy do samochodu kropić przestało
i uznaliśmy, że może nas tylko postraszyło to dzisiejsze niebo, więc
podjedziemy na te plaże niech się dzieci pobawią. Myślałam, byłam przekonana,
że jak Antosia zobaczy taką dużą piaskownicę, to będzie ten piach przesypywać w
nieskończoność. Ale moje dziecko zweryfikowało moje wyobrażenia o zabawie na
plaży i postanowiło sprawdzić gdzie ta piaskownica się kończy. Może jeszcze
pole powierzchni piaskownicy obliczała, bo całą wizytę kursowała w te i z
powrotem, a Darek za nią. Nie był to specjalnie udany dzień dla mojego męża :).
Nie była to jednak długa wizyta, bo to niebo, co nas wcześnie postraszyło
mżawką, na plaży zaczęło na nas chlapać już solidniejszymi kroplami. I
uciekliśmy do samochodu, a samochodem do mieszkania babci i dziadka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz