Jak dotarliśmy do domu zbliżała się godzina duchów. Tosia,
zmęczona po całym dniu wrażeń, spała tak twardo, że nie obudziło ją nawet moje
szarpanie, kiedy ją przebierałam w piżamę. My też byliśmy umęczeni. I padliśmy
bez mycia. Bez życia też. Nawet powiek już mi się zamknąć nie chciało i
stwierdziłam, że już mi jest wszystko jedno – śpię z otwartymi. Rano wstałam,
bo innego wyjścia nie było. Zorganizowałam dużą kawę w moim ulubionym kubeczku.
Przyszedł Darek i mi wypił.
Za jednym pociągnięciem wlał w siebie całą
zawartość kubeczka. A ja stałam i bezradnie patrzyłam jak moja pyszna kawka
znika w Darku. Nawet nie mlasnął. Na Boga, jak można w ten sposób pić kawę.
Gdybym była bardziej przytomna, to zrobiłabym awanturę, albo chociaż kopnęłabym
go w kostkę. Ale Darek wypił mi kawę zanim zdążyła mi oczy otworzyć. Ale na
drobną złośliwość moje zszarzałe komórki zawsze stać, więc mruczę sobie pod
nosem: może chociaż fusów zaciągnął z tą moją kawą. No i rzeczywiście chyba
zaciągnął, bo poszedł do łazienki zęby płukać. No to chociaż tyle dobrze. Za
moją krzywdę. Dobra zbieram się w sobie i robię te kawę jeszcze raz. Tym razem
dwie. Wezmę dwa łyki i pójdę się opłukać. Wczoraj wszyscy mieli dzień dziecka,
to dzisiaj trzeba towarzystwo umyć, co by nie trzeba było całą trasę z
otwartymi oknami jechać. A według mojej prognozy po trasie będzie padać. Wyciągamy
wszystkie wtyczki z gniazdek, bo wczoraj – nie wiadomo po co – do tych gniazdek
je wtykaliśmy. Zakręcamy zawory i wychodzimy z domu. Dzisiaj jedziemy na
południowy zachód i jak przepowiadałam – jedziemy w deszczu. Jedziemy i
jedziemy, a tu przestało padać i zaczęło lać. Ja wiedziałam, że tak będzie. Bo
nawałnica się przemieszcza z Dolnego Śląska nad morze. Z tego też powodu my
przemieszczamy się w odwrotnym kierunku. No a w tej sytuacji musieliśmy się
gdzieś strzasnąć. I z tego też powodu dwa przystanki, które zaplanowałam mamy
dopiero u kresu podróży. Tłumaczę to Darkowi dobre 10 minut, jak bydlęciu na
granicy pól, ale Darek sobie drwi i w moje przepowiednie nie wierzy. Poczekaj a
zobaczysz – myślę sobie – nie będę dłużej dyskutować, bo sama stracę wiarę.
Wjeżdżamy do Oleśnicy, świeci piękne słońce, a Darek się nie
odzywa. Ja wiedziałam, że tak będzie. W mieście do którego przybyliśmy od razu
udajemy się pod zamek. Słońce świeci, ale nie wszystkie chmury na nawałnice się
załapały i jak się któraś rozpłacze może być nie wesoło. Trzeba korzystać póki
czas. Udaliśmy się więc na dziedziniec, tam znaleźliśmy jedne otwarte drzwi,
więc ładujemy się do środka. Tabliczki żadnej nie było o zakazie, więc skoro
nie zabraniają, to znaczy- można – przynajmniej dopóki nas nie wygonią. Za
drugimi, albo trzecimi drzwiami, spotykamy dwie panie które informują nas, że
mamy się udać po drewnianych schodach na piętro, bo tam jest słoń. I nie chcą
od nas żadnych pieniędzy. Dziwne i jedno i drugie. No to idziemy. Nieczęsto
bowiem oglądamy słonie w zamku za darmo. Po krótkich oględzinach wnętrz udajemy
się na spacer wokół zamku. Fajny obiekt, chociaż gołym okiem widać, że
przydałaby mu się jakaś odnowa biologiczna. Jeszcze krótki spacerek pod Bramę
Wrocławską i jedziemy dalej.
Krobielowice.
Zaparkowaliśmy przy tej zabytkowej bramie i z drewna i z
kamienia. I idziemy, jeszcze w dobrych nastrojach. Podchodzimy pod pałac a tam
druga brama, a na niej tabliczka: Wstęp tylko dla gości. Oboje z Darkiem
zbaranieliśmy. Czy my jesteśmy goście? Nie wiadomo. W pałacu jest hotel. My
meldunku nie mamy. Na konsumpcję do restauracji też się nie wybieramy, bo
podejrzewamy, że nas nie stać. Czyli kasy nie zostawimy, czyli my raczej nie
goście. Idąc tym tokiem rozumowania, strzeliliśmy focha i zawróciliśmy spod
bramy. Idziemy z powrotem a mnie jedna myśl spokoju nie daje: dobra focha
strzeliłam, ale przydałoby się strzelić jeszcze kilka fotek, bo po takim
powitaniu, to ja tu już na pewno nie wrócę. A dokumentacja wycieczkowa musi być
kompletna. I tak boczkiem, boczkiem przemknęliśmy na tyły pałacu. Tam na
częściowo skoszonej łące zrobiłam kilka krzywych zdjęć i oddaliliśmy się z tego
miejsca.
Teraz jedziemy na naszą agroturystykę wydzwonioną wczoraj, w
drodze znad morza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz