niedziela, 6 marca 2011

W Czersku szukaliśmy wiosny

Wiosna - chodź jej formalnie jeszcze nie było - wyciągnęła nas z domu.
 Od rana świeciło piękne słońce. Postanowiliśmy więc się przewietrzyć, szukaliśmy czegoś nie daleko Warszawy. Pojechaliśmy do Czerska. Pogoda to jednak ma kaprysy, od rana piękne słońce, gdy zajechaliśmy na miejsce zaczęło się chmurzyć, a kiedy wracaliśmy była już totalna zadyma.


Znalazłam kilka legend związanych z Czerskiem. Jedną z nich jest legenda o perłach Królowej Bony, a brzmi ona tak:
"Król Zygmunt Stary podarował królowej Bonie wiele włości, wśród których był także zamek w Czersku. Królowa przybyła do zamku w 1520 roku. Na dziedzińcu wybudowała renesansowy dworek, a w okolicy Czerska założyła uprawę winnej latorośli i włoszczyzny, czyli warzyw przywiezionych z Włoch. Czterdzieści lat później wyjeżdżając pośpiesznie z polskiej ziemi z wszystkich swych posiadłości zbierała skrzętnie kolekcjonowane przez życie kosztowności. Do zamku czerskiego przybyła także, aby i stąd wydostać swoje skarby. Chcąc przyspieszyć pracę sama chwytała mniejsze szkatułki i znosiła do powozu. W czasie znoszenia jednej z nich nie zauważyła, że spod wieka wysunął się długi sznur pereł. Zahaczyła nim o występek w murze i przerwała nie z własnej woli. Perły rozsypały się po posadzce, lecz królowa nie zebrała ich ani nikomu nie rozkazała tego zrobić, tylko poszła dalej. Legenda mówi, że w czasie pełni księżyca na murach zamku pojawia się biała postać zbierająca rozsypane niegdyś perły. Lecz gdy tylko zakończy swą pracę zaczyna ją od nowa, bo perły się rozsypują. I czynność ta nie ma końca."
Druga legenda opowiada o lochach pod zamkiem :
"Sześć wieków temu na wzgórzu znajdującym się niedaleko dzisiejszej Góry Kalwarii, oddzielonym fosą od gościńca przebiegającego przez Czersk, szlachetny książę Janusz I Starszy rozkazał wznieść zamek obronny. Tą solidną budowlę stawiało wielu ludzi. Miała ona grube mury, w których w równych odstępach prześwitywały otwory strzelnicze. Z trzech stron, z wież obserwowano wciąż, czy pod zamek nie zbliża się wróg. Na dziedzińcu wzniesiono kaplicę i budynki mieszkalne. I to jeszcze nie wszystko. Książę polecił swym budowniczym wykopać także długie lochy, które miały kończyć się w którejś z pobliskich wiosek. Mogły one być wykorzystane w razie konieczności ucieczki lub ukrycia skarbów. Legenda mówi o śmiałkach, którzy dla wzbogacenia się lub dla sławy próbowali odnaleźć choć trochę z tych bogactw i o tym, że znikali bez wieści i nigdy już ich nie widziano. Są także i tacy ludzie, którzy twierdzą, że w czasie prowadzonych tu wykopalisk archeologicznych odkryto ponoć pod dawnym mostem zwodzonym okute drzwi prowadzące do lochów. Lecz, czy komukolwiek uda się odnaleźć skarby?"
Według podań ludowych żył w lochach czerskich żmij, który miał pilnować skarbów księcia. Żmij piastowski jest godłem księstwa czerskiego.
I Jeszcze taka bardziej lokalna legenda (moim zdaniem perełka) :


Dawno temu, kiedy na zamku w Czersku urzędowali książęta, w pobliskiej wiosce żył kmieć imieniem Stanisław. Człowiek ten miał żonę (której imienia się nie wymienia- jakie to typowe) i syna Jakuba, którzy pomagali mu w ciężkiej pracy na roli. Stanisław pewnego dnia dowiedział się, że nie będzie już mógł uprawiać ziemi. W miejscu gdzie siał dotąd zboże, z rozkazu księcia, mają powstać pastwiska dla książęcych koni. Los taki spotkał wszystkich okolicznych chłopów. Pola uprawne przekształcono na łąki. Z tej to przyczyny w niedługim czasie zaczęło brakować jedzenia. Szerzyła się dżuma i zbierała krwawe żniwo (cóż za ironia). Chłopi zjedli całe bydło jakie mieli. Żadne zwierzę nie zostało oszczędzone. Bieda strasznie doskwierała wszystkim i kmiecie wędrowali coraz dalej w poszukiwaniu jedzenia. Niestety te wyprawy często kończyły się tragicznie dla ich uczestników. Pewnego okrutnie upalnego dnia zachorował syn Stanisława. Przez brak pożywienia chłopiec był bardzo osłabiony i nie miał skąd czerpać sił na walkę z chorobą. Zatroskany ojciec wyruszył w drogę, aby znaleźć ratunek dla swego syna. Nie mógł bezczynnie patrzeć jak jego dziecko umiera z głodu. Wziął ze sobą tylko bukłak z woda i kapelusz. Wędrował od świtu do południa i od późnego popołudnia do zmierzchu, a najgorętszą część dnia odpoczywał w cieniu drzew. Był coraz bardziej osłabiony i coraz wolniej szedł. Wtem ujrzał w oddali las. Rosły w nim drzewa liściaste i iglaste, stare i młode. Coraz bardziej zagłębiał się w sosnowy zagajnik, kiedy to ujrzał postać leżącą na ziemi. Gdy podszedł bliżej okazało się, że to jeden z mieszkańców wioski padł tutaj nieżywy. Jego wyprawa w poszukiwaniu jedzenia skończyła się tragicznie. Stanisław jednak otrząsną się i postanowił ruszyć dalej. Pod koniec dnia po długiej wyczerpującej wędrówce szybko zasnął. Śniło mu się, że widzi syna leżącego na łożu śmierci, któremu podaje jakiś owoc, nie zdołał go jednak rozpoznać... Jednakże po zjedzeniu go syn wrócił do zdrowia i uśmiechał się szczęśliwy... Widział także jak pracuje z synem Jakubem i żoną (bez imienia) na polu... Wizje te niestety bardzo szybko zniknęły. Uświadomił sobie, że to był tylko sen, a w rzeczywistości jego rodzina umiera z głodu. Nagle coś go jeszcze mocniej zaniepokoiło – jakiś zapach. Stanisław wstał i z niedowierzaniem przecierał oczy. Ujrzał bowiem przed sobą słup dymu unoszący się nad lasem. Zaniepokojony poszedł sprawdzić co się stało. Okazało się, że to ludzie księcia wypalają lasy, aby przygotować ziemię pod nowe pastwiska. Ogień rozprzestrzeniał się bardzo szybko i bardzo wiele drzew płonęło. Zwierzęta uciekały w popłochu, ptaki krążyły nad drzewami na których były niegdyś ich gniazda. Stanisław także zaczął uciekać przed szalejącym ogniem. Schronił się wreszcie na jakiejś polanie na której rosło tylko jedno ocalałe drzewo. Była to jabłoń. Ogromna i bardzo stara. Stanisław zerwał jabłko i spróbował je. Było smaczne i soczyste. Pożywił się i napełnił swój kapelusz owocami. Czym prędzej ruszył do domu. W drodze powrotnej spotykał wielu głodnych ludzi i dzielił się z nimi jabłkami. A kiedy wreszcie staną w drzwiach swojego domu wręczył ten dar żonie (bez imienia) i synowi (który miał imię). Syn posiliwszy się owocami – wyzdrowiał. A Stanisław postanowił ponownie wyruszyć po jabłka, które uratowały życie jego synowi. Jak postanowił tak zrobił. Na miejscu okazało się, że w lesie jest więcej dzikich jabłonek. Mniejsze sadzonki chłop i jego sąsiedzi zabrali ze sobą do wsi. Wkrótce wokół wszystkich domostw we wsi rosły i owocowały jabłonie. Powstały pierwsze większe sady owocowe, a owoce sprzedawano innym lub wymieniano na zboże. Ludzie nie byli więc głodni, a książę miał paszę dla swoich licznych koni. Stanisław nazwał stara leśna jabłoń- matkę, Jakubówka na cześć uratowanego syna. Do dziś jej owoce wspominają najstarsi mieszkańcy wiosek w okolicach Czerska. Jako wyborne w smaku i dające zdrowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz