Wiosna - chodź jej formalnie jeszcze nie było - wyciągnęła
nas z domu.
Od rana świeciło
piękne słońce. Postanowiliśmy więc się przewietrzyć, szukaliśmy czegoś nie
daleko Warszawy. Pojechaliśmy do Czerska. Pogoda to jednak ma kaprysy, od
rana piękne słońce, gdy zajechaliśmy na miejsce zaczęło się chmurzyć, a kiedy
wracaliśmy była już totalna zadyma.
Znalazłam kilka legend związanych z Czerskiem. Jedną z nich
jest legenda o perłach Królowej Bony, a brzmi ona tak:
"Król Zygmunt Stary podarował królowej Bonie wiele
włości, wśród których był także zamek w Czersku. Królowa przybyła do zamku w
1520 roku. Na dziedzińcu wybudowała renesansowy dworek, a w okolicy Czerska
założyła uprawę winnej latorośli i włoszczyzny, czyli warzyw przywiezionych z
Włoch. Czterdzieści lat później wyjeżdżając pośpiesznie z polskiej ziemi z
wszystkich swych posiadłości zbierała skrzętnie kolekcjonowane przez życie
kosztowności. Do zamku czerskiego przybyła także, aby i stąd wydostać swoje
skarby. Chcąc przyspieszyć pracę sama chwytała mniejsze szkatułki i znosiła do
powozu. W czasie znoszenia jednej z nich nie zauważyła, że spod wieka wysunął
się długi sznur pereł. Zahaczyła nim o występek w murze i przerwała nie z
własnej woli. Perły rozsypały się po posadzce, lecz królowa nie zebrała ich ani
nikomu nie rozkazała tego zrobić, tylko poszła dalej. Legenda mówi, że w czasie
pełni księżyca na murach zamku pojawia się biała postać zbierająca rozsypane
niegdyś perły. Lecz gdy tylko zakończy swą pracę zaczyna ją od nowa, bo perły
się rozsypują. I czynność ta nie ma końca."
Druga legenda opowiada o lochach pod zamkiem :
"Sześć wieków temu na wzgórzu znajdującym się niedaleko
dzisiejszej Góry Kalwarii, oddzielonym fosą od gościńca przebiegającego przez
Czersk, szlachetny książę Janusz I Starszy rozkazał wznieść zamek obronny. Tą
solidną budowlę stawiało wielu ludzi. Miała ona grube mury, w których w równych
odstępach prześwitywały otwory strzelnicze. Z trzech stron, z wież obserwowano
wciąż, czy pod zamek nie zbliża się wróg. Na dziedzińcu wzniesiono kaplicę i
budynki mieszkalne. I to jeszcze nie wszystko. Książę polecił swym budowniczym
wykopać także długie lochy, które miały kończyć się w którejś z pobliskich
wiosek. Mogły one być wykorzystane w razie konieczności ucieczki lub ukrycia
skarbów. Legenda mówi o śmiałkach, którzy dla wzbogacenia się lub dla sławy
próbowali odnaleźć choć trochę z tych bogactw i o tym, że znikali bez wieści i
nigdy już ich nie widziano. Są także i tacy ludzie, którzy twierdzą, że w
czasie prowadzonych tu wykopalisk archeologicznych odkryto ponoć pod dawnym
mostem zwodzonym okute drzwi prowadzące do lochów. Lecz, czy komukolwiek uda
się odnaleźć skarby?"
Według podań ludowych żył w lochach czerskich żmij, który
miał pilnować skarbów księcia. Żmij piastowski jest godłem księstwa czerskiego.
I Jeszcze taka bardziej lokalna legenda (moim zdaniem
perełka) :
Dawno temu, kiedy na zamku w Czersku urzędowali książęta, w
pobliskiej wiosce żył kmieć imieniem Stanisław. Człowiek ten miał żonę (której
imienia się nie wymienia- jakie to typowe) i syna Jakuba, którzy pomagali mu w
ciężkiej pracy na roli. Stanisław pewnego dnia dowiedział się, że nie będzie
już mógł uprawiać ziemi. W miejscu gdzie siał dotąd zboże, z rozkazu księcia, mają
powstać pastwiska dla książęcych koni. Los taki spotkał wszystkich okolicznych
chłopów. Pola uprawne przekształcono na łąki. Z tej to przyczyny w niedługim
czasie zaczęło brakować jedzenia. Szerzyła się dżuma i zbierała krwawe żniwo
(cóż za ironia). Chłopi zjedli całe bydło jakie mieli. Żadne zwierzę nie
zostało oszczędzone. Bieda strasznie doskwierała wszystkim i kmiecie wędrowali
coraz dalej w poszukiwaniu jedzenia. Niestety te wyprawy często kończyły się
tragicznie dla ich uczestników. Pewnego okrutnie upalnego dnia zachorował syn
Stanisława. Przez brak pożywienia chłopiec był bardzo osłabiony i nie miał skąd
czerpać sił na walkę z chorobą. Zatroskany ojciec wyruszył w drogę, aby znaleźć
ratunek dla swego syna. Nie mógł bezczynnie patrzeć jak jego dziecko umiera z
głodu. Wziął ze sobą tylko bukłak z woda i kapelusz. Wędrował od świtu do
południa i od późnego popołudnia do zmierzchu, a najgorętszą część dnia
odpoczywał w cieniu drzew. Był coraz bardziej osłabiony i coraz wolniej szedł.
Wtem ujrzał w oddali las. Rosły w nim drzewa liściaste i iglaste, stare i
młode. Coraz bardziej zagłębiał się w sosnowy zagajnik, kiedy to ujrzał postać
leżącą na ziemi. Gdy podszedł bliżej okazało się, że to jeden z mieszkańców
wioski padł tutaj nieżywy. Jego wyprawa w poszukiwaniu jedzenia skończyła się
tragicznie. Stanisław jednak otrząsną się i postanowił ruszyć dalej. Pod koniec
dnia po długiej wyczerpującej wędrówce szybko zasnął. Śniło mu się, że widzi
syna leżącego na łożu śmierci, któremu podaje jakiś owoc, nie zdołał go jednak
rozpoznać... Jednakże po zjedzeniu go syn wrócił do zdrowia i uśmiechał się
szczęśliwy... Widział także jak pracuje z synem Jakubem i żoną (bez imienia) na
polu... Wizje te niestety bardzo szybko zniknęły. Uświadomił sobie, że to był
tylko sen, a w rzeczywistości jego rodzina umiera z głodu. Nagle coś go jeszcze
mocniej zaniepokoiło – jakiś zapach. Stanisław wstał i z niedowierzaniem
przecierał oczy. Ujrzał bowiem przed sobą słup dymu unoszący się nad lasem.
Zaniepokojony poszedł sprawdzić co się stało. Okazało się, że to ludzie księcia
wypalają lasy, aby przygotować ziemię pod nowe pastwiska. Ogień
rozprzestrzeniał się bardzo szybko i bardzo wiele drzew płonęło. Zwierzęta
uciekały w popłochu, ptaki krążyły nad drzewami na których były niegdyś ich
gniazda. Stanisław także zaczął uciekać przed szalejącym ogniem. Schronił się
wreszcie na jakiejś polanie na której rosło tylko jedno ocalałe drzewo. Była to
jabłoń. Ogromna i bardzo stara. Stanisław zerwał jabłko i spróbował je. Było
smaczne i soczyste. Pożywił się i napełnił swój kapelusz owocami. Czym prędzej
ruszył do domu. W drodze powrotnej spotykał wielu głodnych ludzi i dzielił się
z nimi jabłkami. A kiedy wreszcie staną w drzwiach swojego domu wręczył ten dar
żonie (bez imienia) i synowi (który miał imię). Syn posiliwszy się owocami –
wyzdrowiał. A Stanisław postanowił ponownie wyruszyć po jabłka, które uratowały
życie jego synowi. Jak postanowił tak zrobił. Na miejscu okazało się, że w
lesie jest więcej dzikich jabłonek. Mniejsze sadzonki chłop i jego sąsiedzi
zabrali ze sobą do wsi. Wkrótce wokół wszystkich domostw we wsi rosły i
owocowały jabłonie. Powstały pierwsze większe sady owocowe, a owoce sprzedawano
innym lub wymieniano na zboże. Ludzie nie byli więc głodni, a książę miał paszę
dla swoich licznych koni. Stanisław nazwał stara leśna jabłoń- matkę, Jakubówka
na cześć uratowanego syna. Do dziś jej owoce wspominają najstarsi mieszkańcy
wiosek w okolicach Czerska. Jako wyborne w smaku i dające zdrowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz